poniedziałek, 7 marca 2011

VIII. Uff.

-Hej. Tu Jenn – zadzwoniłam na szkolnej przerwie do Justina.
-Joł. Co tam? – powiedział,  coś przeżuwając.
-Jesz coś?
Zaśmiał się.
-Nom. Chcesz trochę?
-A co?
-Tosty. Sam zrobiłem.
-Wow. Nie dzięki.
-Co? Nie wierzysz w mój talent kulinarny?
Uśmiechnęłam się do słuchawki.
-Wierzę, wierzę. Jeśli dostarczysz mi do szkoły, to spoko.
-Przekażę ci je przez telefon. Połóż go na ziemi, to zaraz z niego wyskoczą.
-Ha ha ha – powiedziałam – Jesteś czarodziejem?
-Ta. Sel wczoraj mnie tego nauczyła. No wiesz… Ona zna się na rzeczy – zaśmiał się.
-A dzwonię z taką jedną sprawą…
-No?
-Nie mogę się dzisiaj z tobą spotkać.
Usłyszałam, że się zakrztusił.
Nie zdołałam powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem.
-To nie jest śmieszne – powiedział słabym głosem, kaszląc.
-Biedactwo…
-Ale jak to? Czemu nie możesz się spotkać??
-To nic takiego… - powiedziałam.
Chwila ciszy.
-Jak nic takiego, to czemu nie możesz się ze mną spotkać? – zaśmiał się.
-Wykorzystujesz moje teksty.
-Ty moje też. No.. Ale z twoich ust brzmią lepiej.
-Wiem – zaśmiałam się.
-No, to nie możesz iść ze mną do kina, ponieważ…?
-Bo idę z kimś innym.
-Co?!
Wybuchłam śmiechem.
-Spokojnie, żartuję. Mogę iść. Tak chciałam cię trochę podenerwować.
Odetchnął.
-A już miałem ochotę tam do ciebie iść i zniszczyć tego kolesia.
-Czyli ci na mnie zależy?
-Pytanie. Jasne, że zależy.
-A na co idziemy?
-To tajemnica… A z resztą może bym ci powiedział, ale przed chwilą prawie się przez ciebie udusiłem.
Roześmiałam się.
-Ok. Lubię niespodzianki. A o której będziesz?
-Punkt 16:00, moja pani.
-Yyy? PANI? TWOJA?
-Tak. MOJA PANI. Nie pasuje ci coś? – zażartował.
-Nie, no spoko. To do zobaczenia.
-Hej.
Kiedy się rozłączyliśmy zadzwonił dzwonek na lekcję.
Biologia. Tak sobie myślałam, czy nie zwiać…
Niestety za długo się zastanawiałam. Przyszedł krwiopijca.
-Zawiadomiłaś rodziców, żeby dzisiaj się zjawili?
Zrobiłam wielkie oczy. Na śmierć zapomniałam.
-Tak. Będą o 15:00 – skłamałam.
-To dobrze – powiedział nieprzekonany.
Po lekcji natychmiast wykręciłam numer mamy.
NIE!!! Nie zostało mi już nic na koncie!!
Natychmiast pobiegłam szukać Ann po całej szkole.
Ja miałam lekcje na parterze, a okazało się, że ona na samej górze.
-Hej – powiedziałam zasapana.
-Co cię tu sprowadza? – zaśmiała się.
-Masz coś na koncie?
-No.
-To daj mi zadzwonić. Błagam!
-Tylko, że zapomniałam dzisiaj wziąć komórki z domu…
Załamałam się.
-No dobra… Trudno…
Zaraz zobaczyłam tego gościa, który podwiózł mnie do szkoły.
Wzięłam głęboki oddech.
Nie miałam czasu szukać nikogo innego.
Raz się żyje.
-Hej – powiedziałam podchodząc do niego.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
-Mam taką sprawę… Błagam. Pożycz mi telefon na chwilkę. Muszę koniecznie zadzwonić.
Popatrzył na mnie i bez słowa podał komórkę.
-Dzięki. Ratujesz mi życie.
Wykręciłam numer. Miałam szczęście, że była akurat długa przerwa.
-Tak? – rozległo się po drugiej stronie słuchawki.
-Mamo… Tu Jenn – przełknęłam nerwowo ślinę – Mój wychowawca chce, żebyście dzisiaj do niego przyszli, o 15:00… Pogadać… o mnie…
Mama westchnęła.
-Twój wychowawca? Co znowu zrobiłaś?
-Nic. Ten gościu ma jakieś urojenia. Muszę kończyć, bo dzwonię od kolegi… Pa. Kocham was.
Rozłączyłam się i podałam telefon z powrotem Maxowi.
-Naprawdę dziękuję.
Zadzwonił dzwonek.
Jak ja niby zdążę przebiec te wszystkie piętra zanim przyjdzie nauczyciel?! I znowu będę miała spóźnienie…
Poleciałam na łeb, na szyję. Potknęłam się kilka razy, a do sali wpadłam dosłownie wtedy, kiedy nauczycielka zamknęła drzwi.
-Dzień dobry – powiedziałam maksymalnie zdyszana.
Dobrze, że mieliśmy angielski. Pani jest świetna.
-Co ty robiłaś? – zaśmiała się.
-Długa historia… - odpowiedziałam siadając na miejsce – Nasza szkoła niby nie jest taka znowu duża, ale odległości między salą 1, a ostatnią wbrew pozorom są straszne.
Pani się uśmiechnęła.
-A co robiłaś na drugim końcu szkoły?
-Dzwoniłam – powiedziałam zwięźle.
Rozbawiona nauczycielka tylko pokręciła głową i przeszła do lekcji.

______
Komentarze mile widziane ;) <3

2 komentarze: