czwartek, 7 marca 2013

II rozdział 31


Justin

  Wyszedłem z domu, kierując się sam nie wiem gdzie. Byłem skrajnie wściekły. Na Hendersona, na Jenn, na siebie. Na cały świat. Miałem ochotę wrzeszczeć, ale przecież, jak zwykle musiałem liczyć się z tym co pomyślą inni ludzie. Musiałem zgrywać obojętność, przecież nic się nie dzieje. Życie Biebera dalej jest w idealnym porządku. Przecież oni wszyscy muszą tak myśleć.
Ale w moim życiu nic nie było idealne, a już na pewno nie ja. Maska obojętności zsuwała się z mojej twarzy, a ja pierwszy raz w życiu nie potrafiłem jej utrzymać.
Więc, kroczyłem wściekły po ulicach miasta, w którym mieszkałem i prawie go nie poznawałem. W ostatnim czasie nie było mnie tu prawie wcale.
Ludzie przyglądali mi się z ciekawością, oglądali się, robili zdjęcia, a moja mina z każdą sekundą stawała się coraz bardziej zacięta, coraz mniej taka, jaką bez przerwy widzieli fani z całego świata.
Skręciłem do parku, z nadzieję, że tam będzie mniej ludzi i dadzą mi pomyśleć.
Niemal ucieszyłem się, kiedy w parku dostrzegłem tylko jednego staruszka siedzącego na ławce z wnuczkiem, karmiącym kaczki.
Rozczulił mnie ten widok, ale tylko na ułamek sekundy, dopóki znów nie zderzyłem z się z zimną rzeczywistością.
Chłopiec był w wieku Drew.
Poszedłem dalej, kopiąc kamienie, znajdujące się na ścieżce.
To wszystko przeze mnie – wirowało ciągle w mojej głowie – WSZYSTKO.
Do moich oczu zaczęły cisnąć się łzy, ale nie mogłem do nich dopuścić.
Zacząłem myśleć o śledztwie, o porwaniu, porywaczach.
Rozumiałem coraz więcej.
I z każdą chwilą, nasza sytuacja coraz bardziej mnie przerażała, przygniatała.
TO WSZYSTKO PRZEZE MNIE.
Z całej siły uderzyłem w wszystkiemu winne drzewo, które mijałem.
Nawet nie skrzywiłem się z bólu, chociaż skóra, w miejscu zderzenia zdarła się i moja dłoń zaczęła krwawić.
Potrzebowałem takiego bodźca, żeby zacząć racjonalniej myśleć.
Nie wiedziałem kto porwał dzieciaka za pierwszym razem. Może Selena, może nie. Nie ważne. Wrócił cały i zdrowy, chociaż umieraliśmy z przerażenia.
Było dobrze, dopóki nie odbiło mi, żeby wtrącać się w śledztwo i skierować podejrzenia na wrogów Jake’a. Byli niebezpieczni, a ja z nimi zadarłem.
Westchnąłem głęboko, coraz  bardziej wściekły, o ile w ogóle było to możliwe.
Policja zaczęła przy nich węszyć, więc chcieli się zemścić. Najprawdopodobniej oskarżenie o pierwsze porwanie było fałszywe… Najprawdopodobniej. Nic nie było pewne.
Za to tym razem było oczywiste, że to oni. Przyznali się, dzwoniąc.
Przysiadłem na chwilę na ławce.
Wszystkie fakty zaczęły mieszać mi się w głowie, a świat wirować.
Uspokój się, uspokój, zdenerwowanie nie pomaga – zganiłem się w myśli i starałem się oddychać.
Nagle dopadło mnie dziwne przeczucie.
Przerażony zerwałem się z ławki i co tchu zacząłem biec w kierunku naszej posiadłości.
Ledwo łapiąc oddech wpadłem do domu.
-Jenn!! – wrzasnąłem.
Zacząłem biegać po całym domu, jak idiota. Świat wokół mnie rozmazywał mi się coraz bardziej. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że płaczę.
-Jenn!!
Nagle w oczy rzuciła mi się kartka leżące na stole z niestarannie nabazgranym tekstem.
Przetarłem oczy wierzchem dłoni i zacząłem czytać.
„Ciekawe gdzie Twoja ślicznotka…
Albo odciągniesz uwagę psów od nas albo nigdy więcej jej nie zobaczysz.
Tak się zastanawiam… Dobra jest w łóżku? Można by było ją wypróbować.
A co do synka… Może bym i go oddał, ale co powiesz, jeśli np. bez rączki?
A matka… Przyda ci się jeszcze do czegoś??

Buziaczki.

Ps. Masz czas do jutra, do godziny 20:00. A… I nie próbuj mówić o niczym policji, czy nas wrabiać, bo będziemy po kolei wysyłać Twoich członków rodziny na drugi świat. Widzimy wszystko co robisz. Nic się przed nami nie ukryje.”
Podparłem się o ścianę i zacząłem płakać.
Zsunąłem się po niej i ukryłem twarz w dłoniach.
Mężczyźnie nie wypada płakać, prawda?
A jeśli grożą, że zrobią krzywdę jego bliskim?
Co ja mam do cholery robić?
Z moich ust wydobył się krzyk, poczym znowu żałosne łkanie.
Czułem się bezradnie, jak dzieciak, nie jak sławny gwiador, który wszystko może.
Dopiero teraz zaczęły do mnie docierać najistotniejsze rzeczy.
Po co mi ta cała sława? Po co mi życie bez najbliższych? Przez większość życia odkładałem ich na drugi plan, a teraz żałowałem tego najbardziej na świecie.

Jenn

Obudziłam się totalnie zdezorientowana, obolała, w jakimś nieznanym mi, z pewnością pomieszczeniu. Było ono małe, puste, panowało zimno, ciemność i okropny zapach. Zebrało mi się na odruch wymiotny, jednak powstrzymałam się. Cała dygotałam z zimna, które przeszywało do głębi. Leżałam na zimnej podłodze, więc uniosłam lekko głowę rozglądając się; każdy ruch sprawiał mi okropny ból.
Co ja tu robię? Skąd się tu wzięłam?
Ostatnie co pamiętałam, to odwiedziny oficera… Później chyba pokłóciłam się z Justinem… Wyszedł z domu… I wtedy poczułam ogromny ból głowy… Od uderzenia? 
Musiałam stracić przytomność…
Nagle, w kącie dostrzegłam zarysy jakiejś postaci. Przestraszyłam się, ale postanowiłam sprawdzić, kim może być ta postać. Jeśli mam tu siedzieć, to przynajmniej wypadałoby dowiedzieć się, z kim. Podeszłam bliżej, ale to, co ujrzałam… nie potrafiłam się ruszyć, całe moje ciało w sekundzie było sparaliżowane od góry do samego dołu, nie umiałam nawet nic powiedzieć, czułam, jak gdyby ktoś uciął mi język. Naraz nogi ugięły się pode mną, a łzy zaczęły płynąć strumieniami z moich oczu, jednak ich obecność była w pełni uzasadniona, bo to, co i kogo ujrzałam… Byłam strasznie obolała, ale TEN widok odjął cały ból.
-Pattie?! – płakałam jak głupia. – Co z tobą, Pattie?! Gdzie jest Drew?! Pattie! Gdzie jest mój syn?! – krzyczałam histerycznie, potrząsając za ramię matkę mojego męża. W głowie miałam tylko najczarniejsze sceny. Boże, gdzie jest mój syn?! DREW!
-Jenn… - wyszeptała… Widać było, że sprawia jej to spory wysiłek.. Nie miałam pojęcia w jakim jest stanie, ale po jej głosie wywnioskować można było, że w nienajlepszym  lekko mówiąc. – Jenn, oni go zabrali… przepraszam, ja… ja go chciałam… trzymałam go… ale… oni byli silniejsi… - ledwo mówiła, cały czas ciężko oddychając - zajechali nam drogę… i… obudziłam się tutaj… przepraszam… nie wiem… gdzie jest Drew, mój kochany Drew… - zastygłam w jednej pozycji – Jenn.. ja się broniłam… broniłam go, ale... nie dałam im rady…
-Sprawdź, czy się obudziła - usłyszałyśmy nagle jakieś głosy i zbliżające się kroki, dochodzące spoza pomieszczenia, w którym się znajdowałyśmy. Usiadłam obok Pattie, która tak jak ja, dygotała z przerażenia i zimna. Jednak zaraz cały strach minął, nabrałam odwagi i…
-ODDAJCIE MI MOJE DZIECKO!! – gdy wszedł jakiś mężczyzna, energicznie podniosłam się i wrzasnęłam przez łzy. On podszedł do mnie, chwycił mocno moje włosy, wyrywając kilka i spoliczkował mnie. – syknęłam z bólu.
-Oj Jenn, Jenn… Lepiej nie podskakuj, bo twojemu synkowi i jego ślicznej buźce, całkiem przypadkowo może stać coś niedobrego. Poza tym jesteś w ciąży, o ile mi wiadomo i chyba nie chciałabyś, żeby także dzidziusiowi coś się stało. Chociaż wiesz, twojemu mężusiowi chyba by to nie przeszkadzało z uwagi na to, że się puszczałaś. Myślę, że to akurat by nam wybaczył… - próbowałam dostrzec jego twarz, przynajmniej jakieś zarysy, ale miał na głowie czarną kominiarkę. Wykorzystując chwilę, kopnęłam go kolanem w krocze, a on zgiął się w pół.
-Zabiję cię, dziwko!  – tym razem on kopnął mnie w brzuch i poczułam bardzo silne ukłucie. Osunęłam się na ziemię.
-Oddajcie mi synka! On nic wam nie zrobił! Macie mnie, zostawcie go i Pattie w spokoju! Co my wam zrobiliśmy?! Chcę zobaczyć mojego syna! Zabierzcie mnie do niego! Proszę… - krzyczałam przez łzy, ale mężczyzna nie posłuchał mnie i wyszedł, nic więcej nie mówiąc.
Zastanawiałam się, czy Justin już zaczął mnie szukać, czy jeszcze nie zauważył mojego zniknięcia...
Jenn, obudź się, obudź. To musi być tylko najgorszy sen jaki miałaś, kiedykolwiek w życiu.


___________________________________
Rozdział napisany z Leną :)

sobota, 2 marca 2013

II rozdział 30


  Ze snu wybudziło mnie słońce, nachalnie zaglądające do sypialni. Zmrużyłam oczy i wydając z siebie krótki jęk, powoli, podniosłam się z łóżka. Kiedy tylko podeszłam do okna, żeby je zasłonić, słońce schowało się za ciemnymi chmurami.
Rzuciłam załamane spojrzenie na łóżko, będąc świadoma tego, że chociaż jest dopiero szósta rano, nie będę już w stanie zasnąć. Moje spojrzenie zatrzymało się po stronie łóżka, gdzie zawsze spał Justin. Mogłam się założyć, że dzisiaj nie nocował w tym pokoju. Poczułabym, że się kładzie.
Owinęłam się szlafrokiem i wyszłam z pokoju, kierując się w stronę kuchni. Byłam straszliwie głodna. Chociaż nic wczoraj nie jadłam i tak bardzo dziwił mnie fakt, że mam ochotę jeść. Tak rzadko było mi niedobrze… Kiedy byłam w ciąży z Drew nudności miałam niezwykle często.
Gdy tylko weszłam do kuchni, zauważyłam odwróconego do mnie tyłem Justina, robiącego coś przy blacie. Na pewno mnie usłyszał, ale nie spojrzał w moim kierunku. Zdaje się, że powinnam przeprosić…
-Jus… - zaczęłam niepewnie.
Niechętnie odwrócił się do mnie przodem. Uniósł pytająco brwi.
Przygryzłam nerwowo wargę. Nie miałam pojęcia co powiedzieć, a tak bardzo miałam ochotę przytulić się do niego i rozpłakać. Jedyne co mnie przed tym powstrzymywało to fakt, że prawdopodobnie by mnie odepchnął, a tego bym nie przeżyła.
-Przepraszam – wyszeptałam z drżącą dolną wargą, a do oczu napłynęły mi łzy.
Bieber przez dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie z dość obojętną miną.
-Za co przepraszasz? – zapytał uśmiechając się ironicznie – Za to, że ciągle mnie ostatnio odrzucasz i ranisz, chociaż robię wszystko, żebyś tylko poczuła się lepiej, czy za to, że spałaś z Mattem? – mówił względnie spokojnie, ale każde ze słów raniło mnie niczym nóż – Chwila. Za Matta już mnie chyba przepraszałaś... A może chodzi o jeszcze coś innego? Może… kogoś?
Zaczęłam płakać. Ukryłam twarz w dłoniach i płakałam. Cała się trzęsłam. Nie spodziewałam się, że coś może aż tak zaboleć.
-Mam dość, Justin – wykrztusiłam – Chcę znaleźć Drew. A kiedy już znajdziemy to nie chcę mieć już z tobą więcej do czynienia. To koniec Jus. Naprawdę. Wiem, że to w ogromnej części moja wina, ale nie jestem w stanie z tobą być – z moich oczu płynęły łzy – Za bardzo cię kocham.
Jus nie okazał niczego, co świadczyłoby o tym, że rusza go to, że płaczę, albo choćby moje słowa.
W końcu, pokiwał powoli potakująco głową.
-Ja też… nie chcę już z tobą być – powiedział i nie patrząc na mnie, wyszedł z kuchni.
Przygryzłam dolną wargę tak mocno, że zaczęła sączyć się z niej krew. Osunęłam się na kolana, ale przestałam płakać, za to poczułam jak zapada się pode mną ziemia i cała krew odpływa z mojej twarzy. Trwałam tak z szeroko otwartymi oczami, blada, a z mojej wargi sączył się ciemnoczerwony płyn. Zaczęło robić mi się ciemno przed oczami, ale chociaż bardzo chciałam zemdleć, nie mogłam. Jedyne o czym marzyłam, to uwolnić się od pięciu nieistotnych słów, które krzyczał głos w mojej głowie i tworzyły coraz większe dziury w moim sercu.
Nigdy nie pozwolę ci odejść.


Przestaliśmy się do siebie odzywać, a nawet na siebie patrzeć. Przez cały dzień mijaliśmy się, niczym roboty, zaprogramowane na proste, codzienne czynności. Mój plan wyglądał następująco: zjeść; siedzieć godzinami patrząc się w przestrzeń, co chwilę wybuchając płaczem; wziąć prysznic; pójść spać. Nie wiem, co w tym czasie robił Justin, ale nie mijaliśmy się wiele razy. Wiem, że wyszedł z domu, a później po dłuższym czasie wrócił. Jedyny kontakt wzrokowy, jaki nawiązałam z nim jeszcze tego dnia był spowodowany wpadnięciem na siebie w przedpokoju. Oboje wyglądaliśmy jak zombie. Przerażeni o syna, załamani, potłuczeni emocjonalnie. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem w tym czasie tak bardzo, jak nigdy, ale żadne z nas nie zamierzało tego okazać.


Obudziłam się w nocy, kiedy na dworze panował jeszcze zupełny mrok.
Spojrzałam na zegarek, stojący na szafce. 3:03.
Zaklęłam pod nosem. Dopiero godzinę temu udało mi się zasnąć.
Przekręciłam się na drugi bok.
Justina nie było. Nie położył się ze mną, chociaż bez przerwy, głupia, podświadomie, wierzyłam, że jednak przyjdzie.
Nagle usłyszałam jakiś dźwięk. Niewielkie poruszenie ze strony dworu.
Uniosłam się i spojrzałam w stronę balkonu.
A jednak tu był. Stał tam, oparty o balustradę i patrzył w dal, paląc papierosa.
Justin palił?
Podniosłam się z łóżka i najciszej jak potrafiłam, otworzyłam drzwi balkonowe.
Wiedziałam, że to słyszał, ale pomimo to się nie odwrócił. Nie zdziwiło mnie to.
-Nie palisz – doskonale zdawałam sobie sprawię z tego, że to głupie, ale chociaż chciałam mu w tym momencie powiedzieć tyle rzeczy, z moich ust wydostały się akurat te słowa.
-Widocznie zacząłem – odpowiedział oschłym tonem, wydmuchując z ust nikotynową chmurę.
Wciąż nawet na mnie nie spojrzał.
-Justin, przepraszam – zaczęłam zbolałym tonem – Jestem najgorszą żoną na świecie. Nie chciałam powiedzieć niczego, co powiedziałam w ostatnich dniach. Po prostu ze sobą nie wytrzymuję i wszystko wyładowuje na tobie… Przepraszam, Jus – mówiłam, a w moich oczach pojawiły się łzy.
Nadal stał niemal bez ruchu, nie patrząc w moją stronę.
Podeszłam do niego niepewnie i przytuliłam od tyłu.
-Justin, przepraszam – powiedziałam błagalnie. Niech chociaż, do cholery na mnie spojrzy!
Chwilę nic nie mówił, po czym wyrzucił peta, zdjął moje ręce z jego ramion i odwrócił się w moją stronę.
Patrzył mi w oczy bez słowa.
-Wiesz co? – zaczął przepełnionym emocjami tonem – Mnie tez nie jest łatwo i też w ostatnich dniach powiedziałem za wiele niemiłych rzeczy, ale po prostu… - przeczesał włosy palcami i westchnął – Naprawdę chciałem się tam do ciebie położyć – wskazał na łóżko - pomimo wszystko. Pomimo to, że jeszcze rano stwierdziliśmy, że chcemy się rozstać… Pomyślałem... przecież to nie pierwszy raz, ale… – zająknął się – Ale po prostu… najzwyczajniej na świecie, nie potrafiłem.
Poczułam, za dobrze znane mi uczucie. Spadałam w dół i w dół.
Podtrzymał mnie, a ja zaczęłam płakać, wtulając twarz w jego tors.
-Przeprasza, przepraszam, przepraszam – szlochałam.


Następnego dnia wstałam bardzo wcześnie, choć byłam skrajnie wymęczona przez to wszystko, co dzieje się teraz w naszym życiu. Moim i Justina. Usiadłam na łóżku i przez chwilę wpatrywałam się pustym wzrokiem w dal. Wstałam, zawlokłam się do łazienki i spojrzałam w lustro. Tego, co w nim ujrzałam nie dało się opisać. Nie poznawałam siebie. Czy to możliwe, żeby zmienić się aż tak w ciągu dosłownie kilku dni? Dalej patrzyłam na swoje odbicie i widziałam w nim tylko pustą powłokę. Straciłam całą radość życia i chęć do niego. Dlaczego? Dlatego, że nie potrafiłam udźwignąć tego, co los tak nagle zwalił na moje plecy. Myślę, że nawet najsilniejsi mieliby z tym problem… Skończyłam wreszcie moje jakże wielkie rozmyślenia, odświeżyłam się i w szlafroku zeszłam na dół do kuchni. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to Justin krzątający się przy blacie. Bardzo zdziwiło mnie, że znów go tu zastaję… Że jeszcze jest w domu, co było naprawdę rzadkością.
Usiadłam przy stole i przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę. Dostrzegłam ledwo zauważalną zmianę w jego postawie, kiedy spoczął na nim mój wzrok. Musiał go wyczuć. Atmosfera w kuchni zrobiła się dziwna. Nie miałam pojęcia na czym stoimy, ale miałam ogromne wrażenie, że jest gorzej, niż lepiej.
Na szczęście moje rozmyślenia przerwał dzwonek do drzwi.
Pobiegłam, do wejścia, aby otworzyć i jednocześnie, jak najszybciej wydostać się z kuchni.
Otworzyłam.
Bardzo zaskoczył mnie widok osoby, która wychyliła się zza drzwi.
-Oficer Henderson?! – moje serce niebezpiecznie przyspieszyło. Obawiałam się najgorszego. Dosłownie sekundę później, obok mnie, pojawił się Jus. Od razu zauważyłam przerażenie na jego twarzy, a jednocześnie niechęć do oficera. Obawiał się, że poznam prawdę? Że ktoś mi wreszcie raczy coś więcej wytłumaczyć? Tak chronił mnie przed tym wszystkim, ale ja w głębi serca bardzo dziękowałam Hendersonowi za to, że nas nie poinformował nas w związku z tą wizytą… Miałam wielką nadzieję, że w końcu czegoś się dowiem.
-Dzień dobry. Przepraszam, że nie uprzedziłem, ale mam dla państwa ważną informację. – złapałam się ramienia Justina, ponieważ moje nogi  zaczęły robić się jak z waty. Mąż chwycił mnie mocno w pasie i zaprosił oficera do środka. Wiedziałam bardzo dobrze, że Jus ma za złe policjantowi, że wpadł do nas bez zapowiedzi.
-Kawy, herbaty? – zaproponowałam, gdy doszłam do siebie.
-Nie dziękuję. Proszę usiąść, pani Bieber. – usiadłam obok mojego męża, pełna przerażenia, ale i ciekawości – Wiem o tożsamości jednego z porywaczy.
Wyłapałam, że Jus posyła policjantowi zdziwione spojrzenie.
-A Drew? Skąd wiecie, że to porywacz?
Mój telefon zaczął nagle dzwonić i wzrok obu mężczyzn powędrował w moją stronę.
Spojrzałam na wyświetlacz komórki.
-Odbierz Jenn - powiedział Justin, ale ja odrzuciłam połączenie.
-Chcę posłuchać tego co ma do powiedzenia oficer - powiedziałam twardo, starając się, żeby nie wyczuł drżenia w moim głosie. Numer zastrzeżony kojarzył mi się tylko z jedną osobą.
Niezadowolony Bieber, wzruszył ramionami, a policjant zaczął odpowiadać na pytanie zadane wcześniej przez Justina:
-Jakieś 2 godziny temu zgłosił się do nas człowiek, który podawał się za jednego z porywaczy. Od razu postanowiliśmy sprawdzić tę informację. Zadaliśmy mu kilka pytań. – starałam się oddychać głęboko. Byłam strasznie zdenerwowana, chociaż to i tak za mało powiedziane.
-Jenn, zrobisz mi kawy? – zapytał Jus, patrząc na mnie pytająco.
-Nie? – nie pozbędzie się mnie tak łatwo.
Bieber się skrzywił.
-Nie powinnaś…
-Mam gdzieś to co uważasz, że powinnam, a czego nie!! – krzyknęłam zirytowana – Chcę wiedzieć co się dzieje! – oficer spoglądał na nas kolejno domyślając się, że powinien jednak zadzwonić i uprzedzić o wizycie. – Już chyba wystarczająco długo zwodziłeś mnie i okłamywałeś! Mówisz, że to dla mojego bezpieczeństwa, nie chcesz, żebym się denerwowała. Jednak bardziej byłabym spokojna wiedząc, co dzieje się z naszym synem! – widać było, że Justin już nie ma siły na dalsze kłótnie ze mną, więc dał za wygraną. Przecież znał mnie bardzo dobrze. Nie poddałabym się łatwo.
Poprosił oficera o kontynuowanie wypowiedzi.
-A więc… była to kobieta. Mówiła, że to ona stoi za porwaniem dziecka po raz pierwszy. Płakała i zapewniała, że teraz to nie ona.. Za dużo się od niej nie dowiedziałem, bardzo histeryzowała… - spojrzał najpierw na Justina, potem na mnie – Chcecie wiedzieć kim była ta kobieta? – skinęliśmy głową, niemal jednocześnie – Mówi wam coś nazwisko Gomez?


-Czy tylko ja mam wrażenie, że to bez sensu? – zapytałam, gdy Henderson zniknął za drzwiami naszego domu. Kręciło mi się w głowie, ale nie zamierzałam siadać. Stanęłam przy Justinie, który potarł zmęczoną twarz dłonią.
-Nie tylko ty, ale myślę, że nie powinnaś się tym zadręczać..
-Selena? – mówiłam dalej – Myślisz, że ktoś jej groził i kazał się przyznać? Drew, kiedy go znaleźliśmy nie wyglądał jak po odwiedzinach u 'cioci Gomez'. Pomimo wszystko Selena nie sprawia wrażenia terrorystki. Co ona...
-Jenn, stop. Wiesz, co chciałaś wiedzieć, a teraz to już sprawa policji. Nie zamierzam z tobą o tym dyskutować.
-Bo?? – zapytałam wyzywająco.
-Bo tak – powiedział, patrząc mi twardo w oczy, podnosząc się z miejsca i znikając za drzwiami wyjściowymi domu.
Miałam ochotę krzyczeć, wrzeszczeć tak, że zbiegliby się wszyscy sąsiedzi, z pytaniem co się dzieje, na który odpowiedziałabym obojętnie: ‘A nic, po prostu wali mi się cały świat.’, ale zamiast tego, poczułam, że osuwa się pode mną grunt i upadłam na podłogę. Powoli traciłam kontakt z rzeczywistością. Zdążyłam jeszcze tylko krzyknąć imię Justina. Ale nie wiem czy to był krzyk… Nie miałam pewności czy w ogóle coś wydobyło się z moich ust.

__________________________
No heeej xD W końcu coś tu się pojawiło :) Przepraszam, że zajęło mi to tak długo..
Rozdział napisany z Leną ;)
A co do akcji... W następnym sporo się wyjaśni :)