środa, 31 sierpnia 2011

II rozdział 6

Kiedy wyszłam z łazienki światła były lekko przygaszone. Zdziwiłam się i zaczęłam szukać Biebera.
Kiedy weszłam do kuchni, znalazłam niedużą karteczkę.
Musiałam bardzo wytężyć wzrok, żeby cokolwiek przeczytać w tej ciemności.
‘Wiesz, że cię kocham, co? Ty i Drew jesteście dla mnie wszystkim. Bardzo boli mnie to, że nie mogę być z Wami tyle ile bym chciał… A nawiązując do celu, w którym napisałem tę karteczkę… xd Zapraszam do salonu, Moja Pani ;)’
Zaśmiałam się pod nosem i z uśmiechem weszłam do salonu.
Wszędzie było mnóstwo płatków róż, ale Justina nigdzie nie mogłam dostrzec… Zobaczyłam, że na stole, przy świecach leży kolejna karteczka.
‘Pewnie zastanawiasz się gdzie Drew i mama. Pattie wzięła Drew do siebie na noc, żebyśmy mięli trochę czasu wyłącznie dla siebie…’
-Gdzie jesteś, głuptasie? – spytałam z uśmiechem rozglądając się po całym pokoju.
-Bliżej niż myślisz – usłyszałam głos Justina, ale nie mogłam zlokalizować skąd.
-Juuustin… Czemu się chowasz?
-Żebyś mnie szukała – zaśmiał się.
Zaczęłam chodzić po całym pokoju wypatrując Biebera, ale przy tym oświetleniu nie było to wcale takie proste…
W pewnym momencie poczułam, że ktoś łapie mnie w biodrach, podnosi do góry i okręca wokół siebie.
Roześmiałam się, a on postawił mnie na ziemi i wpił w moje usta.
-Jak ci się podoba wystrój? – spytał obejmując mnie w talii i patrząc mi w głęboko w oczy.
-Bardzo mi się podoba – uśmiechnęłam się
-Mam budyń dla ciebie – wyszczerzył się, a ja wybuchnęłam śmiechem.
-Romantyczne, nie? Tak wgl to mam nadzieję, że będzie zjadliwy…
Usiedliśmy przy stole, a Justin z poważną miną przynósł nam budyń. Ja nie potrafiłam udawać powagi i co chwilę chichotałam.
-Przepraszam, co cię śmieszy, baby? – uniósł brwi, a ja zaczęłam się głośno śmiać.
-Wyglądasz pięknie, Jenny. I już prawie całkiem zdrowo, przede wszystkim – powiedział Bieber, ujmując moje dłonie, kiedy się uspokoiłam.
-Dziękuję… - uśmiechnęłam się lekko.
Justin wpatrywał się w moje oczy, a ja czułam, że niczego więcej mi nie potrzeba oprócz jego bliskości.
-Jestem największym szczęściarzem na świecie – mówił z czułym uśmiechem.
-Oj, jesteś, jesteś – zaśmiałam się.
Lekko wysunęłam swoje ręce z jego uścisku i wzięłam łyżeczkę z zamiarem spróbowania budyniu zrobionego przez Justina.
-Poczekaj. Ja pierwszy. Za szybko wyszłaś z łazienki. Nie zdążyłem sprawdzić, czy się nadaje do jedzenia – zaśmiał się, zabrał mi łyżkę i spróbował - Chyba dobry – uśmiechnął się, znowu nabrał budyniu na łyżeczkę i włożył mi do ust.
-Pycha – wyszczerzyłam się – Masz talent.
Bieber wybuchnął śmiechem.
-Do robienia budyniu? Taa. Rzeczywiście.
Musnęłam jego usta, a on oczywiście nie przegapił szansy i zaczął mnie namiętnie całować.
Kiedy skończył, posłał mi uśmiech, który zawsze wywoływał u mnie motylki w brzuchu.
-A tak wgl to… myślałem o TYM i… co stwierdzam z wielkim bólem… jesteś jeszcze za słaba, prawda? – westchnął.
Uśmiechnęłam się lekko i wywróciłam oczami.
-No, ale serio. Nie mogłabyś tego robić, no nie?
-A bo ja wiem…
-Nie. Nie mogłabyś, bo… Za bardzo się o ciebie martwię. Musisz się oszczędzać.
-Kocham cię – spojrzałam na niego czule.
-Ja cię też, mała – złapał moją dłoń i pomógł wstać z krzesła, po czym usiedliśmy na kanapie. Usiadłam mu na kolanach.
Delikatnie bawił się moimi włosami.
-Jutro wracamy do domu… - szepnał i zaczął muskać moją szyję.
Zamknęłam oczy i oddawałam się wszystkim jego pieszczotom.
W pewnym momencie Bieber popchnął mnie lekko, tak, że leżałam na kanapie. Położył się na mnie i musnął moje usta.
-Pamiętasz naszą pierwszą noc? – spytał z lekko łobuzerskim uśmiechem.
-A mogłabym nie pamiętać?
Z uśmiechem położył się obok mnie przytulając mnie do siebie mocno.
-Wszystko było wtedy jeszcze takie proste… Praktycznie nie musięliśmy się niczym przejmować… - mówił mi na ucho, lekko je gryząc.
Westchnęłam.
-Było minęło… - powiedziałam.
Justin pocałował mnie w usta.
-Kocham cię, Jenny. Strasznie żałuję, że tak mało czasu spędzamy razem, ale nie mam na to żadnego wpływu…
-Nie mów o tym. Chcę chociaż przez chwilę oszukiwać się, że jesteśmy normalną rodziną – powiedziałam cicho.
Widać było, że zraniłam Biebera tymi słowami.
Puścił mnie z uścisku i ze smutną miną podniósł się do pozycji siedzącej.
Podparł głowę na rękach.
-Przepraszam – spojrzał mi w oczy, a ja dostrzegłam, że w jego oczach kryje się ból.
Też usiadłam i przytuliłam się do niego.
Głaskał czule moje plecy.
-Mała… - powiedział czule – Ja… - westchnął ciężko i nie skończył wypowiedzi.
-Co?
-Nic – odpowiedział i wstał z kanapy.
-Justin. Nie bądź zły, że tak powiedziałam… Po prostu…
Bieber spojrzał na mnie… z błyskiem w oku??
Porwał mnie na ręce.
-A co byś powiedziała na to, żebyśmy jednak spróbowali? Będę delikatny – zapewnił muskając mój dekolt.
-Juuustin….


-Pobudka, mała – poczułam rękę Biebera na swoim ramieniu.
-Która jest? – spytałam ziewając.
-11:00. Dałbym ci dłużej pospać, ale musimy się szykować – uśmiechnął się do mnie.
Odwzajemniłam uśmiech.
Justin zaczął wciągać na siebie spodnie.
-Możesz powiedzieć mi dlaczego tak cię kocham? – spytałam czule.
Uśmiechnął się łobuzersko.
-Oj, ty dobrze wiesz – mrugnął do mnie, a ja się zaśmiałam – Jestem po prostu idealny – wyszczerzył się, a ja rzuciłam w niego poduszką.
-Nie zaczynaj, księżniczko. Jesteś jeszcze słaba, ale kazałaś mi się traktować normalnie, a więc radzę ci ze mną nie zadzierać – mrugnął do mnie, a ja wywróciłam oczami – Naprawdę nie żartuję, a ty dobrze o tym wiesz – podszedł do mnie i musnął moje usta. Kochałam smak jego ust…
Przygryzł lekko moją wargę po czym pocałował mnie namiętnie.
-Dobra. Wstawaj, bo się nie wyrobimy – podniósł mnie delikatnie z łóżka i postawił na ziemi.
-Myślisz, że sama bym nie dała rady wstać? – zaśmiałam się popychając go lekko i zaczynając szukac czegoś w co mogłabym się ubrać.
-Jenn. Kochasz mnie? – spytał.
Przerwałam czynność i spojrzałam na niego zdziwiona.
-Tak…?
Uśmiechnął się, a w oczach miał łobuzerskie ogniki.
-O co ci chodzi…? – spytałam mrużąc oczy.
-No jak o co? Pytam tylko, czy mnie kochasz. To dziwne?
-Tak?
Bieber się zaśmiał i przyciągnął mnie do siebie.
Spojrzał mi w oczy.
-Kochasz, tak?
-Już powiedziałam.
Chwilę stałam tak objęta przez Justina. Wyglądało na to, że zamierza jeszcze stać tak długo.
Wywinęłam się z jego objęć i na nowo zaczęłam przerzucać swoje ciuchy.
-A mówiłem ci kiedyś, że jesteś najseksowniejszą kobietą na świecie? – spytał.
-Umm… Chyba nie – uśmiechnęłam się pod nosem, nie odwracając się do niego.
-A mówiłem ci, że jesteś dla mnie najważniejsza na świecie i że to się nigdy nie zmieni?
-Coś wspominałeś – uśmiechnęłam się do niego – Ale do czego zmierzasz, bo nadal nie rozumiem.
-A czy muszę do czegoś zmierzać?
-Znam cię bardzo długo i myślę, że… tak.
Justin się roześmiał.
-Co się stało? Co zrobiłeś? – spojrzałam mu w oczy.
Bieber pocałował mnie w nos.
-Nic, kotku – uśmiechnął się zniewalająco – Pójdę zamówić śniadanie – obwieścił i wyszedł z pokoju.
Nie do końca przekonana ubrałam się i zaczęłam się pakować.
-Chcesz budyń?! – krzyknął do mnie Justin.
Mimowolnie się zaśmiałam.
-Ummm… A jakieś inne propozycje?? – spytałam idąc w stronę mojego męża.
-Nie smakował ci? – spytał ‘smutno’.
-Smakował, ale, jeśli mam coś do gadania to wolałabym nie żywić się do konca życia samym budyniem – mrugnęłam do niego.
-Okey, okey. Jajecznica? – wyszczerzył się.
-Może być – odwróciłam się z zamiarem kontynuowania pakowania rzeczy.
Justin złapał mnie, przyciągnął do siebie i położył rece na moich pośladkach.
-Ale masz seksowną pupę – Bieber uśmiechnął się łobuzersko.
Też się uśmiechnęłam i wywróciłam oczami.
Justin pożądliwie pocałował mnie w usta.
Nagle ktoś zapukał do drzwi na, co Bieber niechętnie powlókł się otworzyć.
-Cieść! – zza drzwi wyskoczył Drew i swoim zwyczajem przytulił się do nogi taty.
Justin z uśmiechem wziął go na ręce.
Zaraz po Drew do pokoju weszła Pattie.
-Hej, mamo – przywitał się Justin – Chcecie coś do jedzenia?
-Jedliśmy.
-Okey. My z Jenn zaraz zjemy, skończymy się pakować i możemy lecieć do Kanady.

___________________________________________
Umm... Sorry za taki rozdział... Taki 'słitaśny', że aż mnie mdli ;/ No, ale trudno... 
Co Wy sądzicie ?
Z dedykacją dla @GosIaaCzekk <3

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

II rozdział 5

Jenn w szpitalu leżała już ponad tydzień. Dzięki Bogu jej stan poprawiał się z każdym dniem. Przez większość czasu siedziałem przy niej rozmawiając i starając się, żeby czuła się jak najlepiej i żeby za bardzo się nie nudziła. Swoją dalszą część trasy przełożyłem na późniejszy termin. Przecież nie mogłem jej zostawić w takim stanie samej. Kiedy po raz kolejny zawitałem w szpitalu (w sumie to praktycznie go nie opuszczałem) okazało się że to tylko kwestia kilku dni żeby Jenn wyszła ze szpitala. Szczęśliwy pobiegłem do jej Sali, w której siedział Scooter. Śmiali się.
-Hej – rzuciłem - Co was tak bawi?
-Nic, nic. Wspominamy twoje kocerty - zaśmiała się Jenn. - Na przykład ten na którym spadły ci spodnie.
-Bardzo śmieszne - powiedziałem z sarkazmem, po czym sam się zaśmiałem. - Podobało ci się to, co? - uśmiechnąłem się łobuzersko w stronę Jenn, a Sccot poskromił mnie wzrokiem. Znowu się zaśmiałem - A jak się dziś czujesz, Jenny? - spytałem muskając policzek bladej dziewczyny, która z pewnością wyglądała coraz lepiej.
-Nie jest źle. Z każdym dniem czuję się silniejsza - odpowiedziała.
-To świetnie - przytuliłem ją czule.
-A gdzie jest Drew? - spytała.
-Z babcią – uśmiechnąłem się - Przyjadą za jakieś pół godziny, kotku.
-Świtenie. Stękniłam się za nimi.
-A za swoim mężem się nie stęskniłaś?
-Nie.... – powiedziała, a ja zrobiłem obrażoną minę. - Jasne, że tak, kochanie - podszedłem do niej, a ona cmoknęła mnie w usta.
-To może ja nie będę przeszkadzać - rzucił Scoot i wyszedł pospiesznie z sali.
Jenn uśmiechnęła się do mnie czule. Odwzajemniłem uśmiech i usiadłem obok niej na łóżku.
-Kiedy zaczynasz trasę? - spytała dziewczyna od razu pochmurniejąc.
-Za dwa tygodnie - odpowiedziałem - Obstawiam, że ze szpitala wypuszczą cię najpóźniej pojutrze... Jakiś dzień po twoim opuszczeniu szpitala wrócilibyśmy do domu. Zostałbym z wami trochę czasu... Wiem, że to nie dużo, ale zawsze - pocałowałem czule jej usta.
-Dziękuję, że się starasz - dziewczyna spojrzała na mnie z wdzięczonośćią.
-Nie ma za co, słonko - odpowiedziałem.
Chwilę póżniej do sali weszła mama z Drew. Mały podbiegł do swojej mamusi i uściskał ją.
-Jak się czujesz, mamuś? - zapytał jej.
-Lepiej kochanie – zapewniła go Jenn.

JENN:

Zaraz po małym i Pattie, do sali wszedł lekarz. Wygonił wszystkich i powiedział, że musi zrobić mi badania, których wyniki pokażą, kiedy będę mogła wyjść ze szpitala. Tak bardzo chciałam się już stąd wydostać. Nie. Nie czułam się dobrze. Chyba co pięć sekund wirowało mi w głowie i czułam mdłości. Co do głowy to wgl nie przetawała mnie boleć i zaczęło mi się to już wydawać codziennością. Ale chciałam już stąd wyjść. Bardzo chciałam. Znowu położyć się w łóżku, w domu... obok Justina, kiedy Drew śpi słodko w pokoju obok.
Wescthnęłam. Lekarz się do mnie uśmiechnął i wbił igłę w moją rękę, żeby pobrać mi krew. Kiedyś bałam sie strzykawek i igieł, ale teraz... Chyba zdążyło mi to już zrobić się obojętne. Przecież nie mogłam trząść się ze strachu jakieś pięć razy dziennie. Niby byłam tu dopiero coś ponad tydzień, ale czułam, jakbym spędziła tu całe życie. Nienawidziałam tej monotonii codziennego budzenia się w tym samym miejscu i nie ruszanai się z niego przez cały dzień. Lekarze raptem dwa razy pozwolili mi się przejść po szpitalu, kiedy przez cały czas byłam podtrzymywana przez Biebera. Nienawidziłam się za to, że wtedy, kiedy zobaczyłam Justina z inną emocje mnie aż tak poniosły... Nasz wyjazd miał wyglądać całkiem inaczej... Gdybym tak nie zareagowała wszystko potoczyło by sie inaczej. Bawilibyśmy się na koncercie Justina w Paryżu, czy w Rzymie. Bieber nie musiałby przerywać trasy, przez mój wypadek. Wszyskto byłoby jak powinno. I pomyśleć,że to wszystko przez jakąś idiotkę od Golden Ticket.
-O czym myślisz kochanie? - zapytał Justin wchodząc do sali, po wyjściu lekarza.
-Nic, nic - słamałam.
-Mnie nie oszukasz, Jenn - zmrużył oczy.
-Napradę, nic takiego. Nie powinieneś iść do hotelu? Już późno – zmieniłam temat.
-Wyganiasz mnie?
-Niee...    
-W takim razie nigdzie się nie ruszam - mrugnął do mnie i znowu usiadł obok.
-Justin... Na pewno jesteś zmęczony i wgl...
-Oj tam. Daj spokój. Czemu chcesz się mnie pozbyć? - uśmiechnął się pytająco Bieber.
-Nie chcę... Po prostu się o ciebie troszczę.
Justin musnął moje usta.
-Śpię dziś z tobą - obwieścił.
-Że co?? - spytałam zszokowana.
-Lekarze się zgodzili - wyszczerzył się Biebs.
-Na jednym łóżku?? Myślisz, że się zmieścimy? - spytałam powątpiewająco, ale bardzo spodobała mi się perspektywa posiadania przy sobie Justina w nocy. Bieber spojrzał krytycznie na niewygodne łóżko.
-Nie mamy wyjścia. Śpię z tobą i kropka - uśmiechnęłam się mimowolnie - Wiedziałem, że jesteś chętna - zabawnie poruszył brwiami.
-Justin! To szpital - trzepnęłam go w głowę.
-No dobra, dobra. Bo się rozmyślę - ściągnął buty, a ja zrobiłam mu miejsce. - Nieee... jednak się nie rozmyśle - wyszczerzył się i położył się obok mnie.
Justin przytulił mne uważając na moją kroplówkę. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i zasnęliśmy.

Obudził mnie lekarz wchodzący do sali. Spojrzałam czule na nadal śpiącego Justina. Tego dnia czułam się naprawdę dobrze. Bieber miał na mnie magiczny wpływ.
-Jak się dziś czujesz? - spytał cicho lekarz, żeby nie obudzić Biebera.
-Naprawdę dobrze - uśmiechnęłam się.
Młody lekarz się ucieszył.
-To świetnie. Zdaje mi się, że możemy cię dziś wypisać.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
-Suuuper - powiedziałam przeszczęśliwa.  
Justina obudziła nasza rozmowa i przetarł zaspane oczy.
-Coś mnie ominęło? - spojrzał najpierw na mnie, a później na lekarza.
-Wychodzę dziś ze szpiata - pisnęłam radośnie. Dawno tak bardzo się nie cieszyłam.
Usta Justina rozjaśnił szeroki uśmiech, żeby po chwili wpiły się w moje, z wielkim uczuciem. Lekarz wycofał się z sali zanim skończyliśmy pocałunek.

Na wózku zostałam wyprowadzona ze szpitala. Upierałam się, że mogę iść, ale oczywiście nikt nie chciał mnie słuchać. Wiem, że robili to z troski, ale… czasem denerwowało mnie to, że ludzie próbują uszczęśliwiać mnie na siłę i twierdzą, że dużo lepiej niż ja wiedzą, co jest dla mnie dobre.
Jakieś pół metra do samochodu pozwolili mi przejść o własnych siłach, ale oczywiście kazali Justinowi mnie asekurować… Dlaczego oni nie mogli zrozumieć tego, że próbuję normalnie funkcjonować, żeby wszystko było, jak dawniej??
Po krótkim czasie dojechaliśmy do hotelu, w którym bardzo dawno mnie nie było.
Bieber oczywiście pomógł mi wysiąść z auta i kazał mi się o siebie podpierać do samej windy. Nie chciał nawet słuchać, że mogę iść sama.
-Jeśli mnie w tym momencie nie puścisz to idę schodami! – wrzasnęłam.
Justina bardzo zdziwił mój wybuch…. Po chwili wahania puścił mnie, a ja się lekko zachwiałam. Zamierzał znowu mnie złapać.
-Tylko spróbuj – zagroziłam.
Podparłam się o ścianę, żeby złapać równowagę.
Po chwili stałam już o własnych siłach.
-Jeśli chcesz, żebym do końca życia została kaleką, to proszę bardzo. Pomagaj mi. Ale ja chcę nauczyć się na nowo normalnie żyć – powiedziałam patrząc mu w oczy.
Pocałował mnie czule w ustach.
Chyba zrozumiał…
-Ja się o ciebie po prostu martwię, Jenny… - odezwał się cicho, kiedy wchodziliśmy do pustej windy.
-A ja to rozumiem. Ale traktuj mnie tak, jakby nic się nie stało. Proszę. Bardzo mi na tym zależy.
Justin spojrzał na mnie smutno.
-Spróbuję – obiecał i pocałował mnie.
Jego język niepewnie wsunął się do moich ust.
Motyle w moim brzuchu wariowały. Tak dawno tego nie czułam…
Nie chciałam się do tego przed sobą przyznawać, ale… żałowałam, że tak szybko dojechaliśmy na nasze piętro.
W naszym apartamencie czekała na nas Pattie z malutkim Drew.
Chłopczyk wskoczył mi na ręce. Wydawał mi się taki ciężki…
Westchnęłam. Nie chciałam myśleć o tym jaka teraz jestem słaba.
Pocałowałam synka w czółko i odstawiłam na ziemię.
-Wylatujemy jutro o 14:00. Dasz radę, mała? – spytał mnie Justin.
Skinęłam głową.
-Jasne – uśmiechnęłam się do niego i przytuliłam – Kocham cię i nie martw się. Naprawdę czuję się dobrze – powiedziałam mu na ucho i musnęłam jego policzek.
-A ze mną się nie przywitasz, Jenn? – spytała Pattie.
Puściłam Biebera i przytuliłam Pattie.
-Dziękuję, że zajmowałaś się Drew – powiedziałam. Byłam jej bardzo wdzięczna.
-Nie ma za co, kochana – zapewniła.
-Oj, jest – uśmiechnęłam się do niej – A teraz, jeśli pozwolicie wezemę dłuuugą, relaksującą kąpiel.
-Jasne, jasne. Leć – Justin musnął moje usta. Dlaczego z każdym dniem kochałam go coraz bardziej? – Ale wiesz… Może bym się tam do czegoś przydał… Na pewno dasz radę sama się wykąpać?
Uderzyłam go w rękę, a on się zaśmiał.
-No serio pytam – jego wyraz twarzy był poważny, ale w oczach widziałam łobuzerskie ogniki.
-Dziękuję za troskę, ale nie – mrugnęłam do niego.
-Na pewno? Bo ja…
-Cicho bądź, głupku! – teraz ja się zaśmiałam – Nie kombinuj – pocałowałam go, a Pattie poszła z małym do kuchni, mówiąc mu, że ma dla niego ciasteczka.
-Ale tak dawno nie…
-Justin. Jestem zmęczona.
-Sama mówiłaś, że mam cię traktować, jakbyś była zdrowa.
Wywróciłam rozbawiona oczami.
-No dobra. W porządku. Rozumiem. Nie powinienem naciskać, ale powtarzam jeszcze raz, że mógłbym ci pomóc i czy na pewno możesz być tam sama – znowu wywróciłam oczami – Czemu nie wierzysz w moje dobre intencje??
-Bo cię znam? – uniosłam brwi, nie potrafiąc się nie uśmiechać.
-Okay. Punkt dla ciebie. Ale, żebyś sobie nie myślała, że tak łatwo się mnie pozbędziesz, jak wrócimy do domu.
-W domu to inna sprawa… - uśmiechnęłam się niepewnie, a on namiętnie pocałował przyciskając mnie do ściany.

Weszłam do wanny. Zanużyłam się w gorącej wodzie. Tego mi było trzeba…
-Tylko się nie utop – usłyszałam zza drzwi głos Justina.
-Spróbuję – obiecałam.
-A jakby trzeba było ci…
-Justin!
-Okey, okey. Żartuję. Droczę się z tobą.
-To przestań, spadaj i zrób coś pożytecznego.
-Np.?
-Pooglądaj telewizję?
Bieber wybuchnął śmiechem.
-Taa. To jest rzeczywiście pożyteczne.
-Wiem, wiem. A teraz zostaw mnie samą na chwilę. Proooszę.
-Nie ma sprawy. Ej, lubisz budyń? Obczaiłem, że tu jest. Chcesz? Mogę ci zrobić.
-Ty masz ADHD. Pięciu minut wysiedzieć nie potrafisz.
-Amerykę odkryłaś. Po czterech latach naszego związku dopiero teraz to zauważyłaś??
Zaśmiałam się.
-No idź rób ten budyń. Błagam daj mi chociaż 10 minut.
-Dobra… Okey… W porządku – odszedł od drzwi.
Odetchnęłam.
Kochałam go, ale czasem naprawdę potrafił być denerwujący.

________________________
Aaaa!!! Dziękuję za 20 komentarzy!!! <3 Kocham Was :* i przepraszam, że tak długo nie dodawałam.... 20 komentarzy to nowy rekord :D Dziękuuuję :) 
Jutro albo pojutrze wyjeżdżam i wracam w sobotę. NN postaram się dodać najszybciej, jak będę mogła ;)
Z dedykacją dla @lovechrisbeadle <3

czwartek, 11 sierpnia 2011

II rozdział 4

Po około godzinie, która wydawała mi się wiecznością zobaczyłem, że drzwi od sali operacyjnej się otwierają. Zza nich wywieziono Jenn na szpitalnym łóżku, podłączoną do mnóstwa kropówek i kabelków. Większość jej ciała była owinięta bandażami, nadal była przerażająco blada. Ten widok był okropny. Podbiegłem do lekarza, który wyszedł ostatni.                
-Co z nią? - zapytałem zdenerwowany.
Lekarz spojrzał na mnie dosyć smutno.  
-Nie jest źle.... - powiedział, po chwili ciszy - Zdaje się, że odniosła więcej obrażeń zewnętrznych niż wewnętrznych.
-To dobrze? – spytałem z nadzieją.
-Powiedzmy, że tak - odpowiedział lekarz.
-Czemu ‘powiedzmy’?? Ale życie nie jest zagrożone? - pytałem zdenerwowany.
Bałem się usłyszeć odpowiedzi.
-Nie. Było, ale teraz jej stan jest raczej stabilny.
-A kiedy będę mógł do niej wejść??
-Powiem ci - obiecał lekarz i poszedł dalej, w stronę, w którą zmierzał.
Trochę uspokojony usiadłem na zimnej podłodze i oparłem głowę o ścianę. Tak przesiedziałem, patrząc się w sufit do godziny 8:00, kiedy zleciało się pół ekipy, czyli: Kenny, Dann, mama z Drew, itd. Wziąłem synka na kolana, który zaczął mnie pytać gdzie jest mama i czy może do niej iść. Chociaż wiedziałem, że jej stan już jest stabilny i tak starałem się, aby ponownie nie wybuchnąć płaczem, chociaż wiedziałem, że nikt nie miałby mi tego za złe. Po chwili przyszedł do nas lekarz. Powiedział, że Jenn się na chwilę obudziła, ale, że teraz chyba znowu jest nieprzytomna... Pozwolił mi do niej na chwilę zajrzeć. Powiedział też, że lepiej, żeby mały tu został, że zobaczenie matki w  takim stanie byłoby dla niego zbyt traumatyczne. Musieliśmy długo tłumaczyć to chłopczykowi, ale w końcu, ze łzami w oczach zgodził się poczekać na mnie przed salą. Wszedłem do Jenn. Chociaż widziałem ją już w gorszym stanie i tak zrobiło mi się słabo, kiedy ją zobaczyłem. Usiadłem na krześle, obok jej łóżka. Złapałem delikatnie jej rękę, uważając, żeby przypadkiem jej czegoś nie zrobić.
-Jenny... Wiesz... - byłem ne 99,99% pewny, że ona mnie nie słyszy, ale i tak chciałem jej wszystko wyjaśnić -Ta dziewczyna... To była fanka... Od Golden Ticket... Nie wiem, jak mnie znalazła... Jenn... Przepraszam..  Nigdy nie mógłbym cię więcej zdradzić... Wiem, że wtedy, z Seleną... straciłem trochę twoje zaufanie, ale... 
-Czyli mam rozumieć, że wpadałam pod samochód całkiem bez powodu? - usłyszałem słaby, rozbawiony głos wydobywający się z ust mojej żony, chociaż oczy dalej miała zamknięte i nic więcej nie wskazywało na to, że jest przytomna.
-Pójde po lekarza... - zaofiarowałem i wstałem z krzesła.
-Nie, Justin, zostań - poprosiła.                                                                                            
-Dobrze kochanie...  - delikatnie pogłaskałem ją po policzku - Mamo! - krzyknąłem.
-Justin, nie krzycz - poprosiła Jenn, cicho.
-Przepraszam - powiedziałem. W tej samej chwili pojawiła się Pattie.                                 
-Tak, synku? - zapytała. Chyba nie zauważyła, że Jenn się obudziła.  
-Zawołaj lekarza – poprosiłem - I przyprowadź Drew - dodałem po chwili. Wiedziałem jak on to przeżywa, więc stwierdziłem, że dobrze by było jakby chociaż przez chwile porozmawiał ze swoją mamą. Chłopczyk, po chwili przyszedł do nas z moją mamą. Patrzył na Jenn rozszerzonymi ze strachu oczami.   
-Drew... Malutki - wyszeptała Jenny i uchyliła oczy.   
Chłopczyk podbiegł do mamy i przytulił ją najdelikatniej, jak potrafił. Jenn pocałowała go w główkę.  
-Jak się ciujeś mamuś?? - spytał synek, z drżącą wargą.  
-Dobrze, kotku - powiedziała Jenn, słabo - Nie martwcie się o mnie - spróbowała się uśmiechnąć, ale nie bardzo jej to wyszło.  
Widać było, że rozmowa z nami bardzo dużo ją kosztuje. Po chwali przyszedł lekarz i wygonił nas, mówiąc, że Jenn musi odpoczywać. Znowu pozostało mi siedzenie przed salą i czekanie. Po kilku minutach mnie olśniło. Podszedłem do Scootera, który również rano przyjechał do szpitala.
-Odwołaj koncert… - poprosiłem.
-Już to zrobiłem - uśmiechnął się pocieszająco i poklepał mnie po ramieniu.
-Dzięki Scoot. Jesteś the best - przytuliłem go. Chociaż czasem się kłóciliśmy, był dla mnie jak ojciec.
-Wiem - zaśmiał się. - Ma się to coś. A jak z Jenn? - zapytał zmieniając temat.
-Niby stan jest stabilny, ale widać, że jest strasznie wykończona. - uśmiechnąłem się smutno i odszedłem z powrotem do Drewa, który siedział na krześle i zawzięcie grał w coś na moim iPhonie.
-Co tam synku? - uśmiechnąłem się do niego.
-Nić - wzruszył ramionami, nie odrywając oczu od telefonu.
-Co robisz? - spytałem go.
-Gjam - odpowiedział wymijająco.
-No, dobrze. W takim razie ci nie przeszkadzam - powiedziałem.
-Tatuusiuu? - odezwał się do mnie po chwili.  
-Tak, Drew?  
-Mama będzie ziyja, pjawda? - oderwał wzrok od iPhona i spojrzał mi w oczy.  
-Będzie - przytuliłem go do siebie.  
-Obieciujeś?   
Wescthnąłem, strając się zapanować nad łzami napływającymi mi do oczu.  
-Obiecuję.
-Tatuś… głodny jećtem. - powiedział mały. Zaśmiałem się i poczochrałem go po włoskach.                                                                                   
-Chodź - wziąłem go na ręce. - Tatuś kupi ci coś to jedzenia, dobrze? - skierowałem się w stronę bufetu.
-Tjak - odparł Drew szczerząc się. Zdecydowanie polepszył mu się humor. Kiedy byliśmy na miejscu zapytałem na co ma ochotę.
-Batjona - odparł pewny.Westchnąłem. Dobrze, że Jenn tego nie widzi.
-A na jakiego batona masz ochotę?                                                                                     
-Z czekoladą - wyszczerzył się znowu. Co jak co, ale zamiłowanie do czekolady to ma po mnie. Kupiłem mu upragnionego batonika i soczek, i wróciliśmy pod salę.
-Justin. Czym ty karmisz Drewa? - spytała z wyrzutem Pattie.   
-Ymmm... Mamo. Daj spokój. Jego mama miała wypadek. Niech zje raz coś niezdrowego. Co? Miałem mu brokuły kupić??
Zauważyłam, że Pattie ledwo powstrzymała śmiech i żeby to ukryć odwróciła się mówiąc, że idzie do łazienki.   
-Cio to bjokujy? - spytał mały.
Zaśmiałem się   
-Takie zielone warzywa... Czy coś. Przypominują troszkę takie miniaturki drzew - wiem. Byłam mistrzem w tłumaczeniu.   
-Bleee - skrzywił się chłopiec.   
-Nie. Pycha - skłamełem. Czemu miałem mu to obrzydzać? To, że ja ich nie lubiłem, nie znaczy, że on ich nie polubi...  
-Kjamieś - stwierdził synek, a ja znowu się zaśmiałem. Strasznie żałowałem, że mogę spędzać z nim tak mało czasu... Obiecałem sobie, ze to się zmieni. Taa... Który raz?
Dopiero w szpitalu tak naprawde zauważyłem jak wiele mnie ominęło. Jenn rezygnowała ze studiów, ze spotkań z przyjaciółmi dla naszego synka. Ja w tym czasie chodziłem na imprezy, gale z różnymi sławami, nagrywałem, koncertowałem. W tym czasie mój synek zaczął mówić, chodzić. A ja nie mogłem być tego świadkiem. Bardzo tego żałowałem. Moje rozmyślania przerwała mama oznajmiająca, że wróciła.
-Mamo, może weźmiesz Drew do hotelu, żeby odpoczął, przespał się, zjadł coś normalnego? Przy okazji sama odpoczniesz... – zaproponowałem.
-No nie wiem... - powiedziała niepewnie Patie.
-Wiesz, wiesz. Idźcie. Już długo tu siedzicie.
-A ty, Justin? To TY długo tu siedzisz. Ty idź - niemal błagała mama.
-Nie. Już mówiłem. Nigdzie się stąd nie ruszam. Dopiero z Jenn.
Nie zamierzałem zmieniać moich planów. Będę tu siedział przy Jenny, do czasu, kiedy ona wyjdzie ze mną.
-Justin, tak nie można. Skąd masz wiedzieć kiedy ona wyjdzie? Ty się tu wykończysz, synku. Ty przecież nic nie jesz. Jesteś bledszy od Jenn. Chyba ona będzie czekała, aż ty wyjdziesz ze szpitala - powiedziała.
Zajrzałem do sali, gdzie Jenn słodko spała. 
-Dobra - spojrzałem na zegarek. Była 14:00. - Będe o 19:00. Jakby się obudziła to powiedz, że przyjdę, dobrze? - mama pokiwała głową na tak.
-Chodź synek, jedziemy do hotelu - wziąłem go na ręce.                
-Ale wrócimy do mamy później? - zapytał.
-Tak, ale wieczorem - pożegnałem się ze wszystkimi i wziąłem samochód Kenny’ego. Ruszyliśmy z Drew do hotelu. Bez przerwy myślałem o Jenn i nie potrafiłem się na niczym skupić. Kilka razy ktoś na mnie trąbił, ale nawet tego nie zauważałem. Dojechaliśmy. Wziąłem synka na ręce i poszliśmy do mojego apartamentu. Zostawiłem Drew przy telewizorze i poszedłem pod prysznic. Nie zdążyłem się nawet jeszcze wykąpać po moim koncercie... Kiedy zobaczyłem się w lustrze, aż rozbolał mnie brzuch. To naprawdę ja...? Mogłem tak strasznie się zmienić w ciągu kilkunastu godzin? Moje oczy były strasznie podkrążone, a w tym, co mówiła mama, że byłem bledszy od Jenn... Nie miałem co do tego zastrzeżeń. Wyglądałem strasznie. Moje zawsze, iedealnie ułożone włosy były w nieładzie... Ugh. Miałem dośc patrzenia na siebie. Wszedłem pod prysznic i poleciał na mnie strumień zimnej wody. Bardzo dobrze mi to zrobiło. Po kilkunastu minutach wyszedłem z pod prysznica i ubrałem się w czyste ubrania. Wróciłem do pokoju. Drew zasnął przed telewizorem. Wyłączyłem urządzenia, a Drew przeniosłem na łóżko i przykryłem kocem. Z torby wygrzebałem suszarkę i z powrotem poszedłem do łazienki. Kiedy już moje włosy wyglądały jak powinny położyłem się obok Drew i usnąłem. Obudziłem się o 18:45. Ucałowałem nadal śpiącego synka w czółko, poprosiłem jednego z moich tancerzy aby zaglądał do niego co jakiś czas i pojechałem do szpitala. Na samym wejściu dowiedziałem się, że Jenn znowu jest nieprzytomna i jej stan nagle się pogorszył. Byłem wściekły na siebie, że dałem się namówić na wyjazd.
-Justin... Przestań się o wszystko obwiniać - powiedziała stanowczo Pattie.   
Udałem, że tego nie słyszę.
-Mamo. Teraz ty jedź odpocząć.    
Pattie spojrzała mi w oczy.
-Ale wrócę niedługo...   
-Jak chcesz - wzruszyłem ramionami - Ja tu będę.    
Matka, chociaż niechętnie opuściła szpital. Ja znowu siedziałem.... czekałem, co wykończało mnie psychicznie... Ten ciągły niepokój...  Wszedłem na twiittera, z iPhone'a i napisałem: 'Please. #PrayForJenn .' Miałem nadzieję, że modlitwy jej pomogą... Tak chciałem, żeby to wszystko, było tylko snem…
Oczywiście zaraz #PrayForJenn pojawiło się w Trendic Topic, ale jakoś szczególnie mi na tym nie zależało. Zależało mi tylko na tym, żeby Jenn w końcu wyszła z tego jebanego szpitala i żeby wszystko było, jak dawniej. Po kilku minutach użalania się nad sobą zobaczyłem tego samego lekarza, który operował Jenn. 
-Co z nią? - zapytałem znowu chowając twarz w dłoniach.
-Jej stan znowu się ustabilzował - powiedział lekarz - Ale niestaty, ciagle nie ma poprawy...
Kurde. Znowu zacząłem ryczeć. Tak cholernie się o nią bałem... Lekarz poszedł dalej, a ja wróciłem do mojej starej czynności: siedzenia i użalania się nad sobą. Po chwili zobaczyłem, że ktoś idzie w moją stronę. Tą osobą była… Selena. NAPRAWDĘ NIE MIAŁEM OCHOTY SIĘ Z NIĄ TERAZ WIDZIEĆ. Podeszła do mnie.
-Przykro mi Justin... - powiedziała cicho.  Jej oczy też wyglądały na zapłakane.
-Co tu robisz? - spytałem sucho. 
-Nigdy się z nią nie dogadywałem, ale...  
-Oj, przestań. Idź stąd. Nie chce mi się z tobą gadać - dziewczyna popatrzyła na mnie swoimi, brązowymi oczami - Selena. Naprawdę nie mam ochoty na kolejne szopki.To nie jest miejsce, ani czas na takie rzeczy. Więc proszę cię, wyjdź i zostaw mnie w spokoju - Selena znowu na mnie popatrzyła. W jej oczach krył się smutek...i ŻAL?! Wstała, rzuciła do Dana, który wciąż tu był, krótkie "cześć", po czym wybiegła ze szpitala. Byłem ciekawy skąd ona się tu wzięła, ale nie miałem czasu, ani nawet ochoty jakoś szczególnie nad tym rozmyślać. Wstałem i  podszedłem do automatu z napojami. Kupiłem dwie kawy. Dla siebie i dla Dana. Wróciłem pod salę i wręczyłem mu jedną.  
-Dzięki - powiedział i upił łyk.
-Nie ma sprawy - opadłem na krzesło i zacząłem pić swoją kawę. - Myślisz, że z tego wyjdzie? - spytałem niepewnie Dana, w pewnym momencie.   
Chwilę nic nie mówił.  
-Musi, Justin. Musi - odpowiedział.   
Westchnąłem. Dan miał rację. Ona MUSI z tego wyjść. Dla mnie... dla Drew... Dla wszystkich, którym na niej zależy, a tych osób było naprawdę dużo. Jenn była niesamowitą osobą i jej życie nie mogł skończyć się ot tak... i to z głównie mojego powodu. Nadeszła 23:00, więc "wygoniłem" Dana ze szpitala. W końcu on też musiał spać i jeść, bo cyborgiem to on raczej nie był. Lekarz, który niedawno przejmował zmianę pozwolił mi na chwilę wejść do Jenn. Nie mogłem przepuścić takiej okazji. Znowu zrobiło mi się ciężko na sercu kiedy ją zobaczyłem...
-Justin. Ciągle tu siedzisz? - spytała, ledwo słyszalnym głosem. Podszedłem do niej bliżej. Zdziwiłem się, że jest przytomna.  
-Lekarze wiedzą, że się obudziłaś? - zapytałem.   
-A, bo ja wiem? O niczym im nie mówiłam - na ustach Jenny pojawił się prawie niezauważalny uśmiech. 
-Kocham cię mała. Trzymaj się - musnąłem jej policzek, najdelikatniej, jak potrafiłem.  
-Będę żyła. Tak myślę - znowu spróbowała się uśmiechnąć.
Zauważyłem, że z każdym wypowiedzianym słowem, stawała się coraz słabsza. 
Poczekałem, aż Jenn zaśnie. Potem położyłem głowę na skraju łóżka i również zasnąłem. Obudził mnie lekarz, robiąc poranny obchód. Wygonił mnie pod pretekstem spisania wyników czy coś. W tym czasie zszedłem do bufetu i kupiłem jakąś bułkę i kolejną kawę. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo byłem głodny. Pod salą zastałem mamę i Drew.
-Tatuś! - podbiegł do mnie i przytulił się do mojej nogi. Wziąłem go na ręcę i przytuliłem. Mama uśmiechnęła się na ten widok.
-Cio z mamusią? - zapytał.                              
-Lepiej. - uśmiechnąłem się smutno i posadziłem go sobie na kolanach.
-To dobzie - powiedział mały, patrząc na mnie swoimi, poważnymi oczkami. Potargałem mu, z uśmiechem włosy i mocno do siebie przytuliłem.


_______________________________
Tadadadam.! xD A tak wgl to pisać to dalej ? Z każdym rozdziałem jest coraz mniej komentarzy...
Ten rozdział, jak i poprzedni napisałam wspólnie z @lovechrisbeadle ;) Zapraszam na jej bloga <3 http://you-just-gotta-belive-in-love.blog.onet.pl/ :) I zapraszam też do czytania http://u-dont-believe-me.blogspot.com/ o dalszych losach Drew xD ;)

środa, 10 sierpnia 2011

II rozdział 3

-Justin, zejdę do bufetu, okay? Zgłodniałam trochę...- powiedziałam i odłożyłam śpiącego już Drew, na łóżku.
On, nadal nic nie mówiąc pokiwał głową, zawzięcie grzebiąc w swoim iPodzie. Westchnęłam cicho, po czym wyszłam zamykając drzwi. Po drodze minęłam skąpo ubraną brunetkę. Jedyne co miała no sobie to czerwona mini i czarna bluzka z dekoltem, który więcej odkrywał, niż zakrywał. Mimowolnie skrzywiłam się na jej widok. Nienawidziałam takich lasek. Dziewczyna zmierzyła mnie zwrokiem, prychnęła, pewnie na widok kogoś "nienormalnie" ubranego. Zignorowałam ją i skierowałam się w stronę windy. Wsiadłam do windy i zjechałam do bufetu. Z jakiegoś powodu myśl o brunetce nie dawała mi spokoju. Od miłej blondynki zamówiłam porcję naleśników. Po uzyskaniu zamówienia z powrotem pojechałam na "moje" piętro. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to, że drzwi od pokoju hotelowego, w którym mieszkałam z Justinem i Drew, były lekko uchylone. W sumie niby nie było w tym nic dziwnego... Niepewnie wsunęłam się do pokoju i zobaczyłam Biebera przytulającego brunetkę, którą wyminęłam na korytarzu. Nie panując nawet nad tym co robię, nie zauważyłam, że mój talerz wysunął mi się z rąk i z hukiem rozbił się o podłogę. Oczy Justina i dziewczyny zwróciły się w moją stronę. Brunetka patrzyła na mnie z wyższością w oczach, a Justin wyglądał jakby chciał coś powiedzieć. Łzy stanęły mi w oczach.
-Jak mogłeś? – wyszeptałam, po czym szybko opuściłam nasz apartament.
Nie mogąc powstrzymać szlochu, wybiegłam z hotelu. Nie mogłam nad sobą zapanować. Cała się trzęsłam. Jak Justin mógł to zrobić?! Z moich oczu popłynęła kolejna struga łez. Znowu! Znowu mnie zdradził! Jak mogłam mu wtedy uwierzyć?! Przecież ludzie się nie zmieniają! Chciałam przebiec na drugą stronę ulicy... Ostatnie co zobaczyłam i poczułam to uderzający we mnie samochód i paraliżujący mnie ból.

Justin:

Odepchnąłem brunetkę od siebie i szybko wybiegłem z pokoju. Chciałem znaleźć Jenn i wszystko jej wytłumaczyć. Kiedy byłem już poza hotelem zobaczyłem nadjeżdżającą karetkę, a za nią policję. Miałem zamiar zignorować to i pobiec szukać Jenn, ale coś mnie podkusiło, żeby zobaczyć czemu to zamieszanie. Przebiegłem przez ulicę. Co tam zobaczyłem, przeraziło mnie. Jakaś dziewczyna była dosłownie wbita w maskę samochodu terenowego. Nie wyglądało to najlepiej. Kiedy przyjrzałem się bardziej z przerażeniem stwierdziłem, że tą dziewczyną była moja Jenn. Nie wiedziałem toalnie co mam robić. Chciało mi się wrzeszczeć, płakać i zemdleć jednocześnie. To wszystko przeze mnie! Stałem z boku i patrzyłem jak na noszach biorą Jenn do karetki. Wpakowałem się tam z nimi. Musiałem z nią pojechać. Jenny wyglądała strasznie. Kiedy na nią patrzyłem, łzy same spływały mi po policzkach... Byłem tak totalnie oszołomiony,że przez to zamieszanie zapomniałem o Drewie. Napisałem SMS do mamy, żeby zajęła się Drewem "Co się stało, synku?" - odpisała od razu. Nie miałem  siły odpisywać, więc schowałem telefon do kieszeni i wpatrywałem się w coraz bledszą, o ile to było możliwe, twarz ukochanej. Do szpitala dojechaliśmy w niecałe cztery minuty, które wydawały mi się wiecznością. Nie miałem siły nawet myśleć. Tak cholernie bałem się o Jenn... Miałem ochotę samemu skoczyć pod samochód, żeby to psychiczne cierpienie się wreszcie skończyło... Nie przestawałem płakać. Nie mogłem nad sobą zapanować, kiedy widziałem w jakim ona jest w stanie... Moja Jenn. Matka mojego dziecka. Jenn wzięli od razu na salę operacyjną, każąc mi zostać na korytarzu. Usiadłem na jednym z tych cholernie niewygodnych krzeseł, nie przestając histeryzować. Po chwili poczułem wibracje w kieszeni. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie mojej mamy. Odrzuciłem połączenie, nie mając siły z nikim rozmawiać. Za kilkunastym razem z kolei odebrałem starając się chociaż odrobinę zapanować nad głosem.                                           
-Justin? Co się stało i czemu nie odbierasz? - zapytała mama, ze strachem w głosie.                           
-Jenn - zdołałem wyksztuscić przez łzy.                                                                                                        
-Co się stało? - zapytała wyraźnie zdenerwowana.                                                                              
-Jest w szpitalu - rozłączyłem się ponownie dając upust emocjom.
Pattie dzwoniła do mnie jeszcze cztery razy. Za piątym odebrałem.
-Mamo. Nie jestem w stanie rozmawiać - wykrztusiłem z siebie.  
-Justin. W jakim szpitalu jesteście?  
Drżącym głosem podałem jej adres.  
-Zaraz tam będę - powiedziała matka.  
-Mamo. Nie.  
Pattie chyba nie usłyszała już moich słów, bo za szybko się rozłączyła. Westchnąłem głęboko i znowu zacząłem płakać. Każda minuta wydawała mi się godziną. Czekałem aż lekarz wyjedzie z sali, w której była Jenn i powie, że wszystko będzie dobrze. W tym momencie, wyłącznie na tym mi zależało. Nie myślałem o niczym innym. Nie potrafiłem dopuścić do siebie myśli, że ona mogłaby nie przeżyć...
-Justin - zobaczyłem mamę, z małym Drew za rękę.  
-Maaamo. Czemu wzięłeś tu Drew? - spytałem ocierając oczy, ale dalej nie mogąc zapanować nad płaczem.  
-Cio się śtało? - chłopczyk miał szklane oczy. 
Nic nie mówiąc, wziąłem synka na ręce i mocno przytuliłem.
-Justin.Co się stało? - zapytała Pattie przytulając mnie do siebie.                                                    
-To wszystko moja wina - szepnąłem chowając twarz we włoskach synka.                                    
-Justin, nie mów tak. Co się stało? - zapytała ponownie.                                                              
-Pamiętasz tą fankę od Golden Ticket? - spojrzałem na nią, a mama pokiwała głową na "tak" - Ta dziewczyna przyszła do hotelu, nie wiem nawet jakim cudem mnie namierzyła no i wparowała do naszego pokoju. Zaczęła się do mnie tulić i Bóg wie co jeszcze no i to wszystko widziała Jenn. Wybiegła z hotelu a ja oczywiście za nią. Tyle, że było już za późno - znowu wybuchnąłem płaczem.
-Cio, cio się śtało? - mój synek otworzył szeroko, przestraszone oczka.
Nie byłem w stanie odpowiedzieć. Spojrzałem na Pattie, zapuchniętymi oczami. Jak mogliśmy mu to wytłumaczyć?!
-Mamusia miała wypadek... - powiedziała cicho Pattie, przytulając do siebie moje dziecko.
Drew wybuchnął płaczem.   
-Mamo. To nie był dobry pomysł, żebyście tu przyjeżdżali. Wracajcie do domu. Niech Drew idzie spać - bardzo się zdziwiłem, jakim opanowanym głosem udało mi się to powiedzieć.  
-Nie, Justin. Ty z nim idź. Ja zostanę - zaofiarowała Pattie.  
-Nie ma mowy! - powiedziałem łamiącym się głosem - Ja zostanę i nigdzie się stąd nie ruszam, dopóki ona też nie wyjdzie.
-Justin, przecież oboje wiemy, że to nie ma sensu. Pojedź do hotelu, połóż się spać, a jutro tu przyjedziemy. Dobrze? - mama spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.                                
-Nie - odparłem bez namysłu - Zostanę, poczekam, aż się obudzi - powiedziałem stanowczym tonem. Mama wyglądała, jakby szukała dobrego argumentu do wyciągnięcia mnie stąd - Pojedź z Drewem do hotelu i połóż go do spania. Już jest późno - mama, widać, że z wahaniem, w końcu wzięła mojego synka do hotelu, a ja nadal czekałem.

______________________
Krótko, wiem. Nie zabijajcie.! xd
Tradycyjnie, jak w każdym, szanującym się opowiadaniu, musiał być wypadek jednego z głównych bohaterów ;P lol. Żartuję, oczywiście. Obiecałam, że będzie dobrze, ale będzie... Tyle, że później xD Jeśli się podoba to zachęcam do komentowania ;) Zapraszam też na blog o Drew, który zaczynam: http://u-dont-believe-me.blogspot.com/ :) 
Ten rozdział napisałam wspólnymi siłami z Agnieszką (@lovechrisbeadle) ;) Zachęcam do czytania jej zajebistego bloga: http://you-just-gotta-belive-in-love.blog.onet.pl/ <3 xD

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

II rozdział 2

-Zasnął? – spytałam mojego brata, kiedy wszedł do pokoju, w którym byłam.
Jake skinął głową i usiadł obok mnie, na łóżku.
Tak, jakby obawiałam się tego, o czym Jake chce rozmawiać…
Spojrzałam na niego pytająco.
Jake się zaśmiał.
-Mała, nie denerwuj się. Spokojnie. Nie będę na ciebie wrzeszczał, bo mały śpi.
Skrzywiłam się.
-A jakby nie spał to byś wrzeszczał?
Znowu się zaśmiał.
-To zależy od tego, jak przebiegnie rozmowa…
Czekałam.
-A, więc tak…. Bieber to idiota.
Westchnęłam.
-Wcale nie – zaprzeczyłam.
-Jak nie? Bez przerwy zostawia cię samą z małym, a ty musisz się jeszcze uczyć.
-Ale teraz mam wakacje…
-A przez resztę czasu?
-Chciałby z nami być, ale nie ma jak…
-I jeszcze go bronisz?? – spytał brat, uniesionym głosem.
-Miałeś nie krzyczeć – pokazałam mu język, a on uśmiechnął się lekko.
-Nie zmieniaj tematu, Jenn.
-A tak wgl to, o czym chcesz rozmawiać, bo nie rozumiem. Już nie raz mówiłeś mi, że Justin jest idiotą. A to mnie rani, wiesz?
-Naprawdę tego nie widzisz?
-Czego?
-Że on nie poświęca wam prawie, wgl czasu.
Moje oczy zrobiły się szklane.
-Kurde, Jake, widzę. Przepłakałam prawie cały dzisiejszy dzień. Dalej nie wiem, po co o tym rozmawiamy…
Brat spojrzał na mnie smutno.
-Dobra, nieważne – Jake podniósł się z miejsca – Śpij smacznie.
-Jake, ale, o co cho…
Nie skończyłam, bo brat wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
Westchnęłam i położyłam się na łóżku.
Myślałam, że nie będę mogła zasnąć, a tu niespodzianka. Zasnęłam prawie natychmiast. Po prostu byłam bardzo zmęczona…

Obudził mnie mój dzwonek, na który miałam ustawioną moją wspólną piosenkę z Justinem.
-Halo? – spytałam zaspanym głosem.
-Kurde. Obudziłem cię? Zapomniałem o tych strefach czasowych… - mówił Bieber.
-Luz. Dzwonisz, bo…?
-Chcesz jechać ze mną w trasę? Nie mów nie – powiedział, kiedy chciałam coś powiedzieć – Wiem, że wcześniej nie chciałaś jeździć, bo nauka i mały, ale teraz masz jeszcze prawie dwa miesiące wakacji, a Drew ma już trzy lata… Przemyśl to. To jedynym sposób, żebyśmy spędzili trochę czasu razem.
-Trzy lata to wciąż mało, a ty i tak będziesz ciągle pracował.
-Nie ciagle, Jenn. Chociaż trochę pobylibyśmy razem.
Westchnęłam.
-Daj mi się zastanowić, okay?
-W porządku. Dasz radę zdecydować się dosyć szybko? Zadzwoniłbym za 3 godziny.
-Może być.
-Dobra, to… hej. Przemyśl to dobrze, kochanie. Byłoby fajnie – mówił.
-Pa, Justin – rozłączyłam się.
Miałam mieszane uczucia…Trzy latka to wcale nie było ‘już’. Małego bardzo zmęczyłaby podróż, ale… Tak tęsknił za ojcem…
Doszłam do wniosku, że jak Drew się zmęczy to po prostu wrócimy. Tak. Podjęłam decyzję. Nie miałam już się, nad czym zastanawiać.
Spojrzałam na zegarek. Była 6:00.
Nie podobała mi się ta godzina no, ale cóż…
Poszłam do łazienki, pozwoliłam sobie na chwilę relaksu i wyszłam z niej dopiero po 7:00.
Kiedy opuściłam sypialnię, mój synek właśnie zmierzał do mojego pokoju.
Wzięłam go na ręce.
-Drew. Mam dla ciebie niespodziankę – spojrzałam mu w oczy.
Oczy maluszka rozbłysły.
-Tatuś psiyjeździa? – uśmiechnął się szeroko.
-Nie… - chłopiec momentalnie posmutniał – My jedziemy do niego!
Drew pisnął ze szczęścia, a z jego ust nie schodził uśmiech.
Postawiłam go na ziemi, bo bardzo się wiercił, a on natychmiast, w podskokach pobiegł do pokoju, w którym spał mój brat.
Chłopczyk otworzył nieporadnie drzwi.
-Ja i mama jedziemy do tatusia! – obwieścił wujkowi.
Jake uśmiechnął się przecierając oczy.
-Naprawdę?
-Tak! – wykrzyknął mały, wskakując mu do łóżka.
Drew był taki szczęśliwy…
Uśmiechnęłam się do brata.
-To dobrze, że jedziecie – powiedział szczerze.
Skinęłam głową.
Korzystając z chwili, że mały jest zajęty pobiegłam powrotem do sypialni i wykręciłam numer Justina.
-Słucham? – odebrał prawie natychmiast.
-Zgadzam się.
-Na pojechanie ze mną w trasę?
-Tak – powiedziałam wesoło.
-Nawet nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę! A na ile? Kiedy?
-Na ile to zobaczymy, a kiedy… A kiedy mamy?
-Jak dla mnie, możecie nawet dziś.
-Nie, że coś, ale jesteś w…?
Bieber się zaśmiał.
-W Europie. Chwilowo w Madrycie.
-I będziesz tam do…?
-Jeszcze trzy dni.
-Zgaduję, że z tego dwa dni to koncerty?
-Tak… - odpowiedział po chwili ciszy – Ale jeden będziemy mieć cały dla siebie.
-Lepsze niż nic. Przylecimy, jak najszybciej się uda.
-Okay. Już czekam.
-Przyjedziesz na lotnisko?
-Co to wgl za pytanie? Jasne. Tylko powiedz, o której.
-A, o której masz koncert?
-19:00.
-Aha… Nie wiem, o której moglibyśmy przyjechać, ale widząc entuzjazm Drew nie uda nam się wylecieć później nić za jakieśl, 4 godziny.
Justin się serdecznie zaśmiał.
-W porządku. Tylko jeszcze napisz dokładnie, o której, okay?
-Jasne. Hej.
-Kocham was, Jenny.
-My ciebie też.
Rozłączyłam się.
Od razu sprawdziłam loty w Internecie.
Wybrałam nam lot o 12:00. Spokojnie zdążymy się przygotować i mały nie będzie też miał wystarczająco dużo czasu, żeby skakać mi po głowie i pytać za ile wyjeżdżamy.
Wysłałam Justinowi wiadomość, że będziemy w nocy i podałam dokładną godzinę.
Zaczęły się wielkie przygotowania do podróży. Jake pomógł mi spakować małego i zrobić zakupy na podróż. Byłam mu bardzo wdzięczna.
Drew pierwszy raz miał lecieć samolotem, ale wcale się nie bał. Był aż za bardzo podekscytowany.

Lot minimalnie się opóźnił. Wylecieliśmy o 12:13.
Drew cały czas był pełen zachwytu. Nie mógł uwierzyć, że lecimy.
Bardzo bawił mnie widok małego w takim stanie. Mój kochany syneczek…
Chciałam, żeby podczas lotu mały spał, ale nie bardzo udawało mi się do tego doprowadzić… Chłopca rozpierała energia i bez przerwy patrzył przez okienko.
Dopiero po dwóch godzinach lotu, Drew zasnął. Bardzo mnie to ucieszyło, bo ja też mogłam pójść spać.

Obudziliśmy się chwilę, przed lądowaniem.
Wyszliśmy z samolotu. Niosłam synka na rękach, bo był bardzo śpiący. Było mi ciężko, bo jeszcze bagaże…
Zaczęłam się rozglądać po lotnisku, ale nigdzie nie widziałam Justina…
W pewnym momencie poczułam, że ktoś łapie mnie od tyłu.
-Matko. Chciałeś, żebym zawału dostała? – powiedziałam przestraszona, a on zaśmiał się uroczo i wpił się w moje usta.
-Tęskniłem – wyznał.
Uśmiechnęłam się.
-Ja też…
-Daj małego i bagaże. Przecież nie będziesz tego targać! – wziął delikatnie, śpiącego maluszka z moich rąk i trochę siłą zabrał mi walizki.
-Ale teraz ci będzie ciężko… - zaprotestowałam.
-Kto tu jest mężczyzną, Jenn? Ja. Nie będzie mi ciężko, a poza tym kawałek stąd stoi Kenny i też nam pomoże.
-Kenny?! Jeeeej… Ale go dawno nie widziałam…
Przeszliśmy kawałek i faktycznie zobaczyłam ochroniarza Justina.
Podbiegłam do niego i przytuliłam mocno. On przytulił mnie jeszcze mocnie. Szczerze mówiąc prawie zgniótł, ale nie przeszkadzało mi to.
Razem poszliśmy do samochodu Biebera.
Justin usiadł za kierownicą, a ja wzięłam śpiącego Drew na kolana. Chłopiec miał bardzo twardy sen.
Bez problemów (może, dlatego, że nocą) dojechaliśmy do hotelu, w którym chwilowo mieszkał Justin.
Poszliśmy do apartamentu zajętego przez niego.
Naprawdę nie miałam siły oceniać, jak wygląda hotel i.t.d…
Z racji, że Bieber nie spodziewał się naszej wizyty, kiedy rezerwował miejsce w hotelu, w jego apartamencie było tylko, jedno, dwuosobowe łóżko.
Nie chciałam kłaść malego na kanapie, ani jak Justin oferował, że to on będzie tam spał.
W końcu położyliśmy się wszyscy, w jednym łóżku. Mały leżał w środku, a my z JB po obu jego stronach.
Zasnęłam trzymająć Justina za rękę i przytulając maluszka.
W tym momencie było mi naprawdę dobrze…

Obudziło mnie poruszenie się małego.
Drew usiadł na łóżku z szeroko otwartymi oczami.
Justina też przebudziło wiercenie się chłopca.
Spojrzałam na zegarek… 7:00.
Uff. Mogło być duuużo gorzej.
-Tata! – pisnął mały i rzucił się Justinowi na szyję.
Bieber objął go czule i pocałował w policzek.
-Co tam, urwisie? – spytał.
Mały nie odpowiedział tylko tulił tatę z szerokim uśmiechem na twarzy.
Uśmiechnęliśmy się do siebie z Justinem.
-Aje tu fajnie – ucieszył się chłopiec, kiedy puścił tatę i zaczął rozglądać się po pokoju – Mamo… - zwrócił się do mnie – Jeśtem gjodniy…
Zaśmiałam się i zamierzałam podnieść z łóżka.
-Tylko spróbuj – Bieber przycisnął mnie z powrotem do łóżka, a ja spojrzałam na niego zdziwiona – Ty, leż i odpoczywaj. Ja mu zaraz coś zamówię.
Uśmiechnęłam się czule do Justina i zakryłam wyżej kołdrą.
-To, co chcesz jeść, duży? – zapytał tata.
Chłopiec uśmiechnął się szczęśliwy, że Justin nazwał go dużym.
-Jeśtem duziy? – spytał nie przestając się uśmiechać.
-Olbrzymi! – Bieber wziął go na ręce i okręcił wokół siebie, a Drew piszczał i śmiał się na przemian.
-Juź pjawie taki jak ty – powiedział wesoły chłopczyk.
-Nooo. Niedługo mnie przerośniesz – zadeklarował Justin.
Małemu oczy błyszczały ze szczęścia.
Jus tak dobrze się z nim dogadywał…
-To, co jesz, kochanie? – powtórzył pytanie.
-A, cio mogę?
Justin wziął kartę dań, która leżała na stole i zaczął czytać synkowi.
Mały długo nie mógł się zdecydować, a w końcu wybrał to, co tata.
Naleśniki.
-Naleśniki na śniadanie? – spytałam nieprzekonana.
-Tak, Jenny. A ty, co chcesz jeść? – spytał Bieber.
-No, to niech już będzie to, co wy…
-Okay – uśmiechnął się Justin.
Po chwili, obsługa przyniosła nam trzy, wielkie porcje naleśników.
-Ale mały tego nie zje – stwierdziłam – To dla niego za dużo…
-To mu pomożemy – Bieber do mnie mrugnął.
Uśmiechnęłam się.
Mały wcinał ‘aż mu się uszy trzęsły’.
Naleśniki naprawdę były dobre.
-Co dziś jobimy, tatusiu? – spytał chłopczyk, kiedy skończyliśmy jeść śniadanie.
-Najpierw jedziemy na trzy godziny na plażę, a później, jeśli chcecie to pojedziecie ze mną na koncert.
-Chciemy! – ucieszył się Drew.
Bieber spojrzał na mnie pytająco.
-Możemy jechać – zgodziłam się.
-To fajnie. W takim razie ubieramy się i jedziemy? – spytał Justin.
-Tak!!! Na pjazie! – wołał uradowany synek.
Kiedy widziałam go takiego szczęśliwego, na moich ustach, sam pojawiał się uśmiech.
Przyszykowaliśmy się i ruszyliśmy na plażę.
-A fani? – spytałam w pewnym momencie podróży.
Bieber spojrzał na mnie z cwaniackim uśmiechem.
-Zapomniałaś już, że nie mam problemu ze znajdowaniem opuszczonych plaż?
Uśmiechnęłam się na wspomnienie tych, wszystkich, naszych, wspólnych wypadów, jeszcze zanim mały się urodził…
Bieber miał rację. Plaża, na której się pojawiliśmy była zupełnie pusta. Nie wiem, jak on ją znalazł, ale w zasięgu wzroku nie było żadnego człowieka.
Mały natychmiast pobiegł do wody, a Bieber za nim. Chwilę się chlapali, Justin trochę pływał, mały trochę próbował.
Po chwili zauważyłam, że stanęli na brzegu i Bieber mówi coś do Drew, patrząc na mnie, z diabelskim uśmiechem na twarzy.
Już wiedziałam, co się święci i zaczęłam się podnosić, żeby uciec, ale Biebs był szybszy. Złapał mnie, wziął na ręce i wbiegł ze mną, piszcącą i wyrywającą się do wody.
Drew klaskał w dłonie i głośno się śmiał.
-Wrzucić mamusię do morza? – spytał małego.
-Nie! – podpowiadałam chłopcu.
-Tak! – pisnął rozradowany maluszek.
-Zdrajca – powiedziałam, a Justin w tym momencie, z wielki pluskiem wrzucił mnie do wody.
-Głupek! – krzyknęłam.
-Co powiedziałaś, Jenn? – Bieber spojrzał na mnie ‘groźnie’.
-Powiedziałam GŁUPEK – pokazałam mu język.
Uśmiechnął się do mnie. Znałam ten uśmiech.
Podszedł do mnie szybko, złapał głowę i patrzył głęboko w oczy, kiedy nasze twarze prawie się stykały.
-Głupek? – musnął moje usta – Jesteś pewna?
Oczywiście nie mógł sobie odpuścić nawet, jak mały na wszystko patrzył… Wsunął mi język do ust i zaczął namiętnie całować.
Pocałunek nie trwał za długo, bo jednak… Trzeba było pilować Drew.
Mały patrzył na nas szeroko otwartymi oczami.
-Bleee – powiedział po chwili ciszy.
Bieber do niego podbiegł, wziął na ręce i zaczął go okręcać wokół siebie, grożąc, że jego też wrzuci.
Uznałam, że nie jestem im już potrzebna i postanowiłam wrócić do tego, co lubiłam. Do opalania się.
-Gdzie się wybierasz? – spytał mnie Justin, kiedy prawie wyszłam już z wody.
-Poopalać się.
Bieber westchnął.
-No, co? – zaśmiałam się.
-No idź. Zostaw nas tu samych! – udawał, że płacze.
Wybuchnęłam śmiechem.
-Sami sobie poradzimy – przytulił Drew mocno do siebie i pociągnął nosem.
-Głupek – uśmiechnęłam się czule.
-Co mówiłem o nazywaniu mnie tak?
Znowu się zaśmiałam.
-Kocham cię, Justin – powiedziałam.
-Ja ciebie też – uśmiechnął się.
Poszłam na koc i wróciłam do czynności, którą mi brutalnie przerwano.
Zauważyłam, że Bieber spogląda, co jakiś czas w moją stronę, z pożądaniem. Na moje wilgotne, rozgrzane ciało…
Zasmiałam się mimowolnie.
Justin spojrzał na mnie, lekko zdziwiony, a ja posłałam mu uroczy uśmiech.
Te trzy godziny na plaży zleciały w nienaturalnie szybkim tempie.
Chyba, po prostu za dobrze było nam razem…
Pojechaliśmy wszyscy na miejsce, gdzie Justin miał grać koncert. Musięliśmy przyjechać dużo wcześniej, przed początkiem koncertu, bo tyle rzeczy trzeba było przygotować…
Przywitałam się z ekipą Biebera, którą w całości znałam. Strasznie dawno ich nie widziałam… Ja i Justin zapoznaliśmy maluszka ze wszystkimi, a oni byli pod wrażeniem, jaki to on śliczny i słodki.
Cały czas, przed koncertem, Bieber biegał z jednego miejsca na drugie i widzieliśmy go tylko przelotnie. Siedzieliśmy w garderobie Justina, a mały ryował coś na kartce, którą skądś wytrzasnął mu Kenny.
Szczerze mówiąc to trochę mi się nudziło… Nawet bardzo trochę… Ale najważniejsze było to, że mogliśmy być wszyscy, razem.
Punktualnie o 19:00 zaczął się koncert Justina.
Ja i Drew przez pierwsze trzy piosenki oglądaliśmy Biebera z pierwszego rzędu, a później wróciliśmy za kulisy.
Mały pierwszy raz widział tatę na scenie i był pod ogromnym wrażeniem.
W pewnym momencie usłyszałam głos Justina ze sceny.
-Przyprowadziłem tu ze sobą takie, jednego szkraba… – wbiegł do nas za kulisy i porwał Drew na ręce.
-Idziesz ze mną na scenę? – spytał chłopca.
Mały pokiwał entuzjastycznie głową.
Kiedy pokazali się tłumowi wszyscy zrobili ‘Awww’.
-Oto moje dziecko – uśmiechnął się szeroko do synka i tłumu.
Kolejne ‘Aww’.
-Podobny, prawda? – uśmiechnął się szeroko - Powiedz ‘cześć’ wszystkim – poprosił synka.
-Cieść.
Następne ‘Aww’.
-A jak się nazywasz, chłopczyku? – spytał go Bieber.
-Dju – odpowiedział chłopiec.
-A ile masz lat?
-Osiem.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
-A mi się zdawało, że trzy – Justin spojrzał na maluszka.
-Źje ci się zdawajo – mały pokazał mu język, a tłum znowu się roześmiał.
-No dobrze…
Bieber przyniósł synka z powrotem, za kulisy.
Posłał mi promienny uśmiech, wrócił na scenę i odśpiewał kolejną piosenkę.
-A teraz… Umm… Zrobię to trochę podstępem, żeby nie miała, jak odmówić… - zaczął Bieber do mikrofonu – Błagałem ją milion razy, żeby ze mną wystąpiła, ale nie… - serce zaczęło mi walić – Chodź, Jenny. Proszę. Zaśpiewaj ze mną.
Nie przemawiało to domnie.
-Idź, mamo! – poprosił Drew.
Westchnęłam, wzięłam mikrofon podany mi przez członka ekipy Justina i weszłam na scenę, przy towarzyszącym mi wrzasku fanek Biebera.
Justin przytulił mnie czule i włączyli podkład.
Na początku głos mi lekko drżał, ale później udało mi się go uspokoić i myślę, że dobrze nam poszło. Nasze głosy idealnie do siebie pasowały.
Pomimo wszystko postanowiłam, że jak tylko skończy się koncert… ZABIJĘ Justina.

Po koncercie, Bieber poszedł rozdawać autografy i pozować z fanami do zdjęć, a ja i mały dalej siedzielismy w jego garderobie. Drew był cały radosny, że mógł stać z tatą na scenie, a ja troche wkurzona na Justina, za to, że musiałam, bez przygotowania z nim śpiewać. Mówiłam mu tyle razy, że przedstawienie światu Drew jest złym pomysłem. Przecież teraz będziemy pod odstrzałem paparazzich. Ale on jak zwykle musiał postawić na swoim. Gdy JB wrócił do garderoby, cmoknął mnie przelotnie w usta i uścisną synka. Zdjał koszulke i poszedł do łazienki się przebrać. Ja w tym czasie siedziałam i pilonwałam małego. W pewnym momencie mój synek podszedł do mnie i zapytał:
-Mamusiu…Głodniy jeśtem. Kiedy bedę mógj cioś źjeść?
-Jak tylko tata  się przebierze, to pójdziemy na kolację, a na razie to zjedz sobie wafelki - odpowiedziałam i wyjęłam z torebki wafelki o smaku śmietankowym.
Po wyjsciu Justina z łazienki, wyszliśmy z garderoby i poszliśmy do samochodu. Razem z nami szedł Kenny. Gdy wsiedlismy, JB postanowił jechać do Mcdonalda.
-Czys ty zwariował? Drew potrzebuje ZDROWEGO jedzenia nie fastfoodw - ochrzaniłam go. 
No widać, jaki z niego ojciec.
-Ale o co ci chodzi? Jak chcesz możemy jechać do restauracji, czy coś. Ja tylko zaproponowałem - bronił się.
-Wiesz co? Zawieź mnie i małego do hotelu i sam sobie jedź do tego Mcdonalda.
Bieber posłał mi zdziwione spojrzenie.
-Jenny… - zaczął – Czemu jesteś taka zła?
-Bo wziąłeś małego na scenę i kazełeś mi ze sobą śpiewać!
-Oj, przepraszam. Sami chcieliście iść na koncert.
-A teraz tego żałuję – powiedziałam sucho.
-Jenn! Było fajnie! Śmiałaś się przecież, uśmiechałaś. Co cię teraz ugryzło?!
-Wszystko! Zawieź mnie do hotelu!
-Jezu, spokojnie – burknął Bieber i podjechaliśmy pod hotel.
Justin otworzył mi drzwi i chociaż był na mnie zły, pomógł mi wysiąść. Nigdy nie zapominał o być gentelmanem…
-Nie jedziesz? – spytałam.
-Weź przestań. Chciałem NAM zafundować jakąś kolację, a nie samemu się obrzerać – nie patrząc więcej na mnie poszedł do hotelu.
Zaczęłam żalować, że poniosły mnie emocje…

_________________________________
Tadadadam! xd Nie wiem, co o tym sądzicie. Do mnie nie przemawia, bo już totalnie nie wiem, cp tu pisać, ale kit. Dodałam to, bo większość tak chciało. Nie wiem ile uda mi się jeszcze pociągnąć ten blog, ale będę pisać... O starszym Drew też pisać zamierzam, bo na to mam strasznie dużo pomysłów ;P Tu macie link: http://u-dont-believe-me.blogspot.com/ Dziś, albo jutro coś się tam pojawi ;) 
Dziękuję za pomoc w napisaniu tego rozdziału 'Do you love me?' Asi. ;* http://stuck-in-the-moment-jb-julia.blog.onet.pl/ Zachęcam do czytania jej bloga ;)

sobota, 6 sierpnia 2011

Info xD

A więc tak... Mam taki pomysł, żeby teraz opowiadanie skupiło się szczególnie na Drew - synku Justina. Pisałabym o nim, w wieku np. 14 lat. Co wy na to ? xD
Tak wgl to sorry, że już dosyć długo nie dodaję NN, ale... Nie miałam na nie pomysłu... Napisałam nawet dwie, różne wersje drugiego rozdziału i uznałam, że nie są za super ;P XD i olśniło mnie właśnie z tym, żeby skupić się na nastoletnim Drew.
Jeśli pomysł Wam się nie podoba, czy coś to piszcie... Niby mogę ciągnąć dalej, to, co zaczęłam.

środa, 3 sierpnia 2011

II rozdział 1

Obudziłam się w ramionach Justina. Od tak dawna z nim nie spałam…
Biebera obudziło moje lekkie poruszenie się.
Otworzył zaspane oczy i musnął moje usta.
-Dzień dobry. Jak się pani spało? – uśmiechnął się czule.
Uśmiechnęłam się ironicznie.
-Dobrze… Tylko trochę krótko.
Zaśmiał się cicho i przytulił mnie mocniej do siebie.
-Trzeba było dłużej spać.
-Łatwo ci mówić, panie gwiazdo. Ja muszę wstawać rano, bo mały wcześnie się budzi. To już taki nawyk.
Popatrzył mi w oczy ze zrozumieniem i jak mi się wydawało, z lekkim poczuciem winy, że mało mi pomaga.
-Czyli wstajemy, tak? – zaspany usiadł na łóżku.
-Ty tak. Ja śpię – odkręciłam się na bok i zakryłam kołdrą.
Chwilę czekałam na jego reakcję.
-Oj, nie – powiedział i ściągnął ze mnie kołdrę.
Lekko wkurzona wstałam i okryłam się szlafrokiem.
Podszedł do mnie i przytulił czule.
Wdychałam jego zapach, którego tak dawno nie czułam.
Pogładził mnie po policzku, musnął usta i poszedł do łazienki.
Patrzyłam za nim.
Po jakichś pięciu sekundach wychylił się zza drzwi.
-Myślałem, że idziesz za mną – udał skołowanego – Czy za każdym razem muszę ci powtarzać, żebyś poszła?
Pokazałam mu język.
-Czyli nie mam, na co liczyć, tak?
Pokiwałam głową.
Westchnął.
-No cóż… A jakbym…
-Nie kombinuj, Jus! – zaśmiałam się – Drew może obudzić się w każdej chwili.
-No dooobra… - samotnie wrócił do łazienki.
Usiadłam na łóżku z uśmiechem.
Chciałam, żeby on nigdzie, nigdy nie wyjeżdżał i żebyśmy mogli przebywać ze sobą 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu… Niestety to było bardziej niż niemożliwe…
Po krótkim czasie Justin wyszedł z łazienki i ja wstałam, żeby do niej pójść.
Bieber złapał mnie w połowie drogi i skradł gorący pocałunek.
-Nie puścisz mnie nawet na pięć minut? – zaśmiałam się, wyrywając z jego uścisku.
-Aż 5? – spytał rozżalony.
-Głupek – uśmiechnęłam się do niego czule i weszłam do łazienki.
Kiedy się wyszykowałam i wyszłam z łazienki, Justina nie było już w pokoju.
Zdziwiłam się i cicho, też go opuściłam.
Bieber stał na korytarzu i rozmawiał przez telefon. Nie zauważył mnie.
-Scooter, nie mogę! – mówił tłumiąc krzyk, żeby nie obudzić małego.
Chwilę słuchał.
-No i? Mam rodzinę wiesz?? Moje dziecko wczoraj było w szpitalu. Nie rozumiesz, że chcę z nimi pobyć??
Znowu słuchał.
-Nie możesz mi już rozkazywać, jakbym miał parenaście lat! Jestem dorosły, Scooter! Przykto mi, że ty nie jesteś w stałym związku i wgl... Po prostu nie umiesz zrozumieć tego, co ja czuję…
Znowu słuchał.
-Scooter, przestań. Nawet tak nie mów. Błagam. Tydzień. Później się wezmę do roboty.
Bieber niemal płakał.
-Ale to będzie TWOJA wina, jak żona się ze mną rozwiedzie! – zakończył rozmowę i z trudem powstrzymał się przed rzuceniem iPhonem o ścianę.
Justin stał chwilę w miejscu, z opuszczoną głową.
-Co jest? – spytałam smutno, a on aż podskoczył przestraszony.
Spojrzał na mnie i nic nie mówił.
-Justin?
Dalej nic nie mówił.
Staliśmy tak przeszywając się wzrokiem.
Westchnął.
-Jenny… - zaczął - Muszę… - znowu dłuższą chwilę nic nie mówił – Tylko się nie złość…
-Mów. Już się przyzwyczaiłam do tych twoich obietnic, że zostaniesz dłużej… Że też nie zapamiętałam poprzednich razów i poraz kolejny ci uwierzyłam… - mówiłam ze łzami w oczach.
-Przepraszam, mała… - chciał mnie przytulić, ale lekko go odepchnęłam. Był cholernie smutny – Ale to nie moja wina. Nie mam na to żadnego wpływu, kochanie…
-To, kiedy wyjeżdżasz?! – nie wytrzymałam.
-Mała, Scooter groził, że odejdzie i…
-No, kiedy?! – po moim policzku spłynęła łza.
Otarłam ją szybko z nadzieją, że nie zauważy.
Zauważył.
-Dzisiaj.
Popchnęłam go i wybiegłam z domu.
Usiadłam pod drzewem, na naszej posiadłości i schowałam głowę w kolanach.
Płakałam jak małe dziecko.
Usłyszałam, że ktoś do mnie podchodzi.
Justin usiadł obok mnie i gładził moje włosy.
-Śliczna… Przepraszam… - mówił cicho.
Nic nie odpowiedziałam, tylko dalej płakałam.
Bieber podniósł, trochę siłą moją twarz i złożył na moich ustach, przepełniony uczuciem pocałunek.
Po moich policzkach dalej spływały łzy.
Wtuliłam się w niego.
-Chciałabym potrafić być na ciebie zła… - wyznałam drżącym głosem.
Roześmiał się i przytulił mnie mocniej.
-To, kiedy się spotkamy? – spytałam cicho, bojąc się usłyszeć odpowiedź.
Chwilę nic nie mówił.
-Za miesiąc wracam do Kanady…
Strasznie dużo mnie kosztowało powstrzymanie się przed kolejnym wybuchem płaczu.
-Ale Drew potrzbuje ojca… - mówiłam tłumiąc szloch.
-I go ma, przecież – Bieber spojrzał w moje zapłakane oczy i zaczął ocierać łzy.
-Ale tak mało razem przebywacie…
-To się zmieni, kotku… Obiecuję.
-Obiecujesz?! – wstałam na równe nogi – Zawsze obiecujesz i przez trzy lata nic się nie zmieniło!!
Wróciłam do do domu, a po moich policzkach nadal spływały łzy.
-Mamusiu? – zobaczyłam Drew wychodzącego ze swojego pokoju – Ciemu pjacieś?
Przytuliłam chłopczyka do siebie.
-Ciemu? – powtórzył pytanie, kiedy nie odpowiadałam – Psieś tatusia? – bardziej stwierdził niż zapytał.
Do domu wszedł Justin.
-Tato, ciemu mama placie? – spytał ojca.
Biebr opóścił głowę.
Westchnął i podniósł ją z powrotem.
-Wyjeździaś, tak? – pytał dalej maluszek, swoimi wszystkowiedzącymi, dużymi, brązowymi oczami.
Justin nic nie mówił.
Drew nie puszczał mnie swoimi, malutkimi rączkami.
-Tak, tatuś wyjeżdża – wydusiłam wreszcie z siebie, zła, że Justin sam nie mógł tego powiedzieć.
Oczy maluszka zrobiły się smutne. Były tak podobne do oczu Biebera… Podobne do oczu mojego męża, kiedy ranił go jego ojciec…
Przełknęłam łzy i nic nie mówiąc poszłam do kuchni.
-Co chcesz na śniadanie, Drew? – spytałam synka.
-Pjatki – powiedział nie odrywając wzroku od taty.
-Czekoladowe?
-Tak.
-A ty coś chcesz, Justin? – spytałam sucho.
-Nie… Muszę jechać.
Po moim policzku spłynęła kolejna, cholerna łza.
-To jedź. Będziemy czekać – powiedziałam łamiącym się głosem.
Podszedł do mnie i chciał przytulić, ale nie pozwoliłam mu na to.
Pożegnał się tylko z małym, skłamał, że niedługo wróci i wyjechał, zostawiając nas samych. Znowu.
Musiałam być dzielna. Nie pokazywać słabości przy Drew, ale to było takie trudne… Dusiłam w sobie wszystkie emocje uśmiechając się do niego i udając, że wszystko jest dobrze.
Kiedy wyszedł na chwilę, pobawić się na dwór mogłam pozwolić sobie, żeby kilka, kolejnych, słonych łez spłynęło po moim policzku.
Przyglądałam się synkowi przez okno.
Nie bawił się, jak zwykle, tylko siedział po turecku na środku trawnika i patrzył w dal, w stronę, w którą pojechał Justin…
Nie byłoby w tym nic dziwnego, ale siedział tak przez 3 godziny.
Wyszłam do niego.
-Drew, kotku. Co jest? – przytuliłam maluszka.
Jego malutkie rączki oplotły moją szyję.
-Ciekam na tatę – powiedział chłopczyk.
-Jak to? Tatuś… - mówiłam z gulą w gardle.
-Tatuś powiedziaj, zie niedjugo wjóci, a wieć ciekam – przerwał mi z poważną miną.
Załkałam cicho,
-Mamciu. Nie pjać – poprosił całując mój policzek – Nie pjać. Nie mozieś tyje pjakać psieś tatę…
Nic nie mówiłam, tylko z trudem powstrzymywałam szloch.
-Tęsknisz za nim, Drew? – spytałam lekko drżącym głosem.
-Tejśknię – pokiwał smutno, swoją główką.
Po moim policzku spłynęła łza.
Nienawidziłam się za to, że wszystko związane z Justinem i małym doprowadzało mnie do takiego stanu.
-A ty? – spytał patrząc mi głęboko w oczy, jak zawsze robił to JB.
-Tęsknię – powiedziałam.
Mały przygryzł delikatnie swoją dolną wargę.
Roześmiałam się przez łzy.
Uśmiechnął się do mnie.
-Ciemu się śmiejeś, mamuś?
Pocałowałam jego policzek i nie odpowiedziałam.
-No ciemu?
Połaskotałam go.
-Ciemu? – pytał dalej, pękając ze śmiechu.
-Kocham cię, syneczku.
-Źmieniaś temat – obraził się.
Znowu nie powstrzymałam śmiechu.
-Nio, maaamo…
-Śmiałam się, bo zrobiłeś tak – zagryzłam wargę, a on się uśmiechnął.
-Ciemu?
-Bo twój tatuś zawsze tak robił, robi i robić będzie.
Drew znowu się uśmiechnął i znowu przygryzł dolną wargę.
Uśmiechnęłam się do niego.
-Jubiś jak tak jobię?
-Lubię – przytuliłam go.
-To będę tak jboić, zieby cię joźwiesiejić, dobzie?
-Dobrze, skarbie.
Kochałam go strasznie.
Za nic w świecie bym go nie oddała.
-Choć do środka, kochanie. Robi się zimno – złapałam go za rączkę.
-A tata? – spytał.
-Tatuś wróci jeszcze za jakiś czas… Nie dziś.
-Jutjo? – zapytał, patrząc na mnie swoimi dużymi oczami.
Nie odpowiedziałam, tylko pociągnęłam go delikatnie do domu.
Czułam, że nie odrywa ode mnie wzroku.
-Aje wjóci? – spytał, kiedy byliśmy już w domu.
-Wróci.
-Obieciujeś?
Wzięłam głęboki oddech, żeby się nie rozpłakać, po raz kolejny.
-Obiecuję.
Uśmiechnął się smutno.
-To będziemy ciekać… - powiedział cicho.
-Będziemy – wzięłam go na ręce i zaniosłam do jego pokoju.
Zaczął bawić się swoimi, nowymi samochodzikami, a ja poszłam do sypialni i usiadłam na łóżku, które jeszcze pachniało nim.
Ze szklanymi oczami wtuliłam się w jego poduszkę.
Idiotka – pomyślałam o sobie.
Wyjechał kilka godzin temu, a ja czułam, jakby wgl go nie było… Tęsknota niszczyła mnie od środka i nic nie potrafiłam z tym zrobić.
-Mamo! Tatuś psiyjechał! – zawołał podekscytowany, mały.
Wstałam z łóżka i pobiegłam do maluszka.
Zobaczyłam samochód mojego brata.
-Kochanie, to nie tatuś… - powiedziałam smutno.
Oczy małego zrobiły się szklane.
Westchnęłam głęboko, wzięłam Drew na ręce i przywitałam się z Jake’iem.
-Jeej… Czemu macie takie grobowe miny? – spytał.
-Justin przyjechał i wyjechał… - wzruszyłam ramionami.
Mój brat też, jakby posmutniał.
-Debil – powiedział pod nosem, ale i tak usłyszałam – Pogadamy – powiedział do mnie wymownie i zwrócił się do mojego synka – Mam dla ciebie prezent! – uśmiechnął się do niego szeroko, a mały… zamiast pisnąć z zachwytu, jak to zawsze robił, kiedy miał dostać prezent, uśmiechnął się smutno i powiedział, że nie chce prezentu. Że nie ma ochoty się bawić i że otworzy go jak tata przyjedzie.
Przygryzłam wargę, żeby nie wybuchnąć płaczem.
Zapadła cisza.
Brat wręczył mi też, mały prezent.
Uśmiechnęłam się sztucznie.
Rozrywało mnie od środka.
Jake miał zostać na noc i powiedział, żebym niczym się nie przejmowała, że on zajmie się dzieckiem, a jak mały zaśnie ‘porozmawiamy’.
Tak szczerze to obawiałam się trochę tej rozmowy…
Leżałam na łóżku i patrzyłam się bez celu w sufit.
Nagle zadzwonił mój telefon.
Justin.
Zastanawiałam się, czy odbierać… W końcu nie odebrałam. Postanowiłam, że nie odbiorę też za drugim i trzecim razem. Jeśli będzie mu zależało to zadzwoni i czwarty raz, a wtedy odbiorę.
Justin to miał ze mną ciężko… Uśmiechnęłam się lekko do siebie.
Dzwonił drugi raz, trzeci i… czwarty. Znowu się uśmiechnęłam i odebrałam.
-Tak?
-Hej, kochanie. Jak tam?
-Jake przyjechał i zajmuje się małym. Ja sobie leżę i nie robię totalnie nic – starałam się, żeby mój głos brzmiał normalnie.
-Ja mam zaraz koncert…
-To było do przewidzenia. Ciągle masz koncerty…
Bieber westchnął.
-Kocham was – powiedział.
-My ciebie też…
-Coś się stało?
-Oprócz tego, że Drew i mnie cholernie boli, że nigdy cię nie ma i że mały czekał, przed domem na ciebie trzy godziny, bo wierzył, że NIEDŁUGO przyjedziesz i że powiedział, że nie otworzy prezentu od wujka sam, bo nie ma nastroju, tylko dopiero jak wrócisz?? Nie. Oprócz tego nic.
Bieber chwilę nic nie mówił.
-Przepraszam, ale naprawdę nie mam jak z wami teraz być… Słyszałaś rano, moją rozmowę… Nie mam na to ŻADNEGO wpływu… Przepraszam, przepraszam, przepraszam… Wynagrodzę wam to.
-Jak, Justin? Jak? – spytałam cicho.
Znowu cisza.
-Justin. Musisz się przygotować! – usłyszałam w tle słuchawki.
-Idź – powiedziałam smutno.
-Wynagrodzę to wam – rozłączył się.
Odłożyłam telefon na półkę.
Chciało mi się płakać, ale nie płakałam.
Miałam wrażenie, że skończyły mi się łzy…

____________________________________
Z dedykacją dla @GosiaaCzekk ;) <3

Taa... Wiem, że rozdział smutny, dołujący i.t.d., ale najpierw musi być źle, żeby później było dobrze, right ? xD Jeśli nadal Wam się podoba jak piszę to komentujcie ;) I jeśli chcecie być informowani o NN to też piszcie ;) Nie wiem, czy wszyscy chcą być dalej informowani, a więc... piszcie xD
Ps. Ja tez Was kocham!! ;* <3