Justin
Wyszedłem z domu, kierując się sam nie wiem gdzie. Byłem
skrajnie wściekły. Na Hendersona, na Jenn, na siebie. Na cały świat. Miałem
ochotę wrzeszczeć, ale przecież, jak zwykle musiałem liczyć się z tym co
pomyślą inni ludzie. Musiałem zgrywać obojętność, przecież nic się nie dzieje.
Życie Biebera dalej jest w idealnym porządku. Przecież oni wszyscy muszą tak
myśleć.
Ale w moim życiu nic nie było idealne, a już na pewno nie
ja. Maska obojętności zsuwała się z mojej twarzy, a ja pierwszy raz w życiu nie
potrafiłem jej utrzymać.
Więc, kroczyłem wściekły po ulicach miasta, w którym
mieszkałem i prawie go nie poznawałem. W ostatnim czasie nie było mnie tu
prawie wcale.
Ludzie przyglądali mi się z ciekawością, oglądali się,
robili zdjęcia, a moja mina z każdą sekundą stawała się coraz bardziej zacięta,
coraz mniej taka, jaką bez przerwy widzieli fani z całego świata.
Skręciłem do parku, z nadzieję, że tam będzie mniej ludzi i
dadzą mi pomyśleć.
Niemal ucieszyłem się, kiedy w parku dostrzegłem tylko
jednego staruszka siedzącego na ławce z wnuczkiem, karmiącym kaczki.
Rozczulił mnie ten widok, ale tylko na ułamek sekundy,
dopóki znów nie zderzyłem z się z zimną rzeczywistością.
Chłopiec był w wieku Drew.
Poszedłem dalej, kopiąc kamienie, znajdujące się na ścieżce.
To wszystko przeze mnie – wirowało ciągle w mojej głowie –
WSZYSTKO.
Do moich oczu zaczęły cisnąć się łzy, ale nie mogłem do nich
dopuścić.
Zacząłem myśleć o śledztwie, o porwaniu, porywaczach.
Rozumiałem coraz więcej.
I z każdą chwilą, nasza sytuacja coraz bardziej mnie
przerażała, przygniatała.
TO WSZYSTKO PRZEZE MNIE.
Z całej siły uderzyłem w wszystkiemu winne drzewo, które
mijałem.
Nawet nie skrzywiłem się z bólu, chociaż skóra, w miejscu
zderzenia zdarła się i moja dłoń zaczęła krwawić.
Potrzebowałem takiego bodźca, żeby zacząć racjonalniej
myśleć.
Nie wiedziałem kto porwał dzieciaka za pierwszym razem. Może
Selena, może nie. Nie ważne. Wrócił cały i zdrowy, chociaż umieraliśmy z
przerażenia.
Było dobrze, dopóki nie odbiło mi, żeby wtrącać się w
śledztwo i skierować podejrzenia na wrogów Jake’a. Byli niebezpieczni, a ja z
nimi zadarłem.
Westchnąłem głęboko, coraz
bardziej wściekły, o ile w ogóle było to możliwe.
Policja zaczęła przy nich węszyć, więc chcieli się zemścić.
Najprawdopodobniej oskarżenie o pierwsze porwanie było fałszywe…
Najprawdopodobniej. Nic nie było pewne.
Za to tym razem było oczywiste, że to oni. Przyznali się,
dzwoniąc.
Przysiadłem na chwilę na ławce.
Wszystkie fakty zaczęły mieszać mi się w głowie, a świat
wirować.
Uspokój się, uspokój, zdenerwowanie nie pomaga – zganiłem
się w myśli i starałem się oddychać.
Nagle dopadło mnie dziwne przeczucie.
Przerażony zerwałem się z ławki i co tchu zacząłem biec w
kierunku naszej posiadłości.
Ledwo łapiąc oddech wpadłem do domu.
-Jenn!! – wrzasnąłem.
Zacząłem biegać po całym domu, jak idiota. Świat wokół mnie
rozmazywał mi się coraz bardziej. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że płaczę.
-Jenn!!
Nagle w oczy rzuciła mi się kartka leżące na stole z
niestarannie nabazgranym tekstem.
Przetarłem oczy wierzchem dłoni i zacząłem czytać.
„Ciekawe gdzie Twoja ślicznotka…
Albo odciągniesz uwagę psów od nas albo nigdy więcej jej nie
zobaczysz.
Tak się zastanawiam… Dobra jest w łóżku? Można by było ją
wypróbować.
A co do synka… Może bym i go oddał, ale co powiesz, jeśli
np. bez rączki?
A matka… Przyda ci się jeszcze do czegoś??
Buziaczki.
Ps. Masz czas do jutra, do godziny 20:00. A… I nie próbuj
mówić o niczym policji, czy nas wrabiać, bo będziemy po kolei wysyłać Twoich
członków rodziny na drugi świat. Widzimy wszystko co robisz. Nic się przed nami
nie ukryje.”
Podparłem się o ścianę i zacząłem płakać.
Zsunąłem się po niej i ukryłem twarz w dłoniach.
Mężczyźnie nie wypada płakać, prawda?
A jeśli grożą, że zrobią krzywdę jego bliskim?
Co ja mam do cholery robić?
Z moich ust wydobył się krzyk, poczym znowu żałosne łkanie.
Czułem się bezradnie, jak dzieciak, nie jak sławny gwiador,
który wszystko może.
Dopiero teraz zaczęły do mnie docierać najistotniejsze
rzeczy.
Po co mi ta cała sława? Po co mi życie bez najbliższych? Przez
większość życia odkładałem ich na drugi plan, a teraz żałowałem tego
najbardziej na świecie.
Jenn
Obudziłam się totalnie
zdezorientowana, obolała, w jakimś nieznanym mi, z pewnością pomieszczeniu.
Było ono małe, puste, panowało zimno, ciemność i okropny zapach. Zebrało mi się
na odruch wymiotny, jednak powstrzymałam się. Cała dygotałam z zimna, które
przeszywało do głębi. Leżałam na zimnej podłodze, więc uniosłam lekko głowę
rozglądając się; każdy ruch sprawiał mi okropny ból.
Co ja tu robię? Skąd się tu
wzięłam?
Ostatnie co pamiętałam, to
odwiedziny oficera… Później chyba pokłóciłam się z Justinem… Wyszedł z domu… I
wtedy poczułam ogromny ból głowy… Od uderzenia?
Musiałam stracić
przytomność…
Nagle, w kącie dostrzegłam zarysy
jakiejś postaci. Przestraszyłam się, ale postanowiłam sprawdzić, kim może być
ta postać. Jeśli mam tu siedzieć, to przynajmniej wypadałoby dowiedzieć się, z
kim. Podeszłam bliżej, ale to, co ujrzałam… nie potrafiłam się ruszyć, całe
moje ciało w sekundzie było sparaliżowane od góry do samego dołu, nie umiałam
nawet nic powiedzieć, czułam, jak gdyby ktoś uciął mi język. Naraz nogi ugięły
się pode mną, a łzy zaczęły płynąć strumieniami z moich oczu, jednak ich
obecność była w pełni uzasadniona, bo to, co i kogo ujrzałam… Byłam strasznie
obolała, ale TEN widok odjął cały ból.
-Pattie?! – płakałam jak głupia. – Co z tobą, Pattie?! Gdzie jest Drew?! Pattie! Gdzie jest mój syn?! – krzyczałam histerycznie, potrząsając za ramię matkę mojego męża. W głowie miałam tylko najczarniejsze sceny. Boże, gdzie jest mój syn?! DREW!
-Jenn… - wyszeptała… Widać było, że sprawia jej to spory wysiłek.. Nie miałam pojęcia w jakim jest stanie, ale po jej głosie wywnioskować można było, że w nienajlepszym lekko mówiąc. – Jenn, oni go zabrali… przepraszam, ja… ja go chciałam… trzymałam go… ale… oni byli silniejsi… - ledwo mówiła, cały czas ciężko oddychając - zajechali nam drogę… i… obudziłam się tutaj… przepraszam… nie wiem… gdzie jest Drew, mój kochany Drew… - zastygłam w jednej pozycji – Jenn.. ja się broniłam… broniłam go, ale... nie dałam im rady…
-Pattie?! – płakałam jak głupia. – Co z tobą, Pattie?! Gdzie jest Drew?! Pattie! Gdzie jest mój syn?! – krzyczałam histerycznie, potrząsając za ramię matkę mojego męża. W głowie miałam tylko najczarniejsze sceny. Boże, gdzie jest mój syn?! DREW!
-Jenn… - wyszeptała… Widać było, że sprawia jej to spory wysiłek.. Nie miałam pojęcia w jakim jest stanie, ale po jej głosie wywnioskować można było, że w nienajlepszym lekko mówiąc. – Jenn, oni go zabrali… przepraszam, ja… ja go chciałam… trzymałam go… ale… oni byli silniejsi… - ledwo mówiła, cały czas ciężko oddychając - zajechali nam drogę… i… obudziłam się tutaj… przepraszam… nie wiem… gdzie jest Drew, mój kochany Drew… - zastygłam w jednej pozycji – Jenn.. ja się broniłam… broniłam go, ale... nie dałam im rady…
-Sprawdź, czy się obudziła - usłyszałyśmy nagle jakieś głosy i zbliżające się kroki, dochodzące spoza pomieszczenia, w którym się znajdowałyśmy. Usiadłam obok Pattie, która tak jak ja,
dygotała z przerażenia i zimna. Jednak zaraz cały strach minął, nabrałam odwagi
i…
-ODDAJCIE MI MOJE DZIECKO!! – gdy wszedł jakiś mężczyzna, energicznie podniosłam się i wrzasnęłam przez łzy. On podszedł do mnie, chwycił mocno moje włosy, wyrywając kilka i spoliczkował mnie. – syknęłam z bólu.
-Oj Jenn, Jenn… Lepiej nie podskakuj, bo twojemu synkowi i jego ślicznej buźce, całkiem przypadkowo może stać coś niedobrego. Poza tym jesteś w ciąży, o ile mi wiadomo i chyba nie chciałabyś, żeby także dzidziusiowi coś się stało. Chociaż wiesz, twojemu mężusiowi chyba by to nie przeszkadzało z uwagi na to, że się puszczałaś. Myślę, że to akurat by nam wybaczył… - próbowałam dostrzec jego twarz, przynajmniej jakieś zarysy, ale miał na głowie czarną kominiarkę. Wykorzystując chwilę, kopnęłam go kolanem w krocze, a on zgiął się w pół.
-Zabiję cię, dziwko! – tym razem on kopnął mnie w brzuch i poczułam bardzo silne ukłucie. Osunęłam się na ziemię.
-Oddajcie mi synka! On nic wam nie zrobił! Macie mnie, zostawcie go i Pattie w spokoju! Co my wam zrobiliśmy?! Chcę zobaczyć mojego syna! Zabierzcie mnie do niego! Proszę… - krzyczałam przez łzy, ale mężczyzna nie posłuchał mnie i wyszedł, nic więcej nie mówiąc.
Zastanawiałam się, czy Justin już zaczął mnie szukać, czy jeszcze nie zauważył mojego zniknięcia...
Jenn, obudź się, obudź. To musi być tylko najgorszy sen jaki miałaś, kiedykolwiek w życiu.-ODDAJCIE MI MOJE DZIECKO!! – gdy wszedł jakiś mężczyzna, energicznie podniosłam się i wrzasnęłam przez łzy. On podszedł do mnie, chwycił mocno moje włosy, wyrywając kilka i spoliczkował mnie. – syknęłam z bólu.
-Oj Jenn, Jenn… Lepiej nie podskakuj, bo twojemu synkowi i jego ślicznej buźce, całkiem przypadkowo może stać coś niedobrego. Poza tym jesteś w ciąży, o ile mi wiadomo i chyba nie chciałabyś, żeby także dzidziusiowi coś się stało. Chociaż wiesz, twojemu mężusiowi chyba by to nie przeszkadzało z uwagi na to, że się puszczałaś. Myślę, że to akurat by nam wybaczył… - próbowałam dostrzec jego twarz, przynajmniej jakieś zarysy, ale miał na głowie czarną kominiarkę. Wykorzystując chwilę, kopnęłam go kolanem w krocze, a on zgiął się w pół.
-Zabiję cię, dziwko! – tym razem on kopnął mnie w brzuch i poczułam bardzo silne ukłucie. Osunęłam się na ziemię.
-Oddajcie mi synka! On nic wam nie zrobił! Macie mnie, zostawcie go i Pattie w spokoju! Co my wam zrobiliśmy?! Chcę zobaczyć mojego syna! Zabierzcie mnie do niego! Proszę… - krzyczałam przez łzy, ale mężczyzna nie posłuchał mnie i wyszedł, nic więcej nie mówiąc.
Zastanawiałam się, czy Justin już zaczął mnie szukać, czy jeszcze nie zauważył mojego zniknięcia...
___________________________________
Rozdział napisany z Leną :)