poniedziałek, 30 kwietnia 2012

II rozdział 20


Justin z komisariatu wrócił dopiero po 23:00. Podczas jego nieobecności zdążyłam wykąpać, nakarmić i wyprzytulać za wszystkie czasy naszego synka, po czym sama przyszykowałam się do spania.
-Cześć, śliczna – przywitał mnie uśmiechem i całusem w usta.
-Hej, Jus – byłam już po wieczornej kąpieli i kiedy zawiało od wejścia owinęłam się mocniej szlafrokiem.
Bieber przyglądał mi się z uśmiechem, który z czasem robił się coraz bardziej łobuzerski.
-Masz jakieś plany na dzisiejeszą noc, księżniczko? – przysunął się bliżej do mnie i pociągnął lekko za pasek, którym był przewiązany szlafrok – Czy mogę ci zająć chwileczkę?
Odwzajemniłam uśmiech.
-Nie pamiętasz już, że w domu jest większość naszej rodziny? – zapytałam uśmiechając się jedym kącikiem ust.
Chwilę nic nie mówił, tylko patrzył mi w oczy.
-Ale to było w dzień. Teraz ani trochę mi to nie przeszkadza – musnął moje usta – To jak z tymi planami?
-Myślę, że może znajdę chwilkę – uśmiechnęłam się lekko zadziornie.
-Tak myślisz? – wpił się w moje usta -  Byłbym niezmiernie pani wdzięczny – zaczął pchać mnie w stronę sypialni, po drodze jednocześnie całując i ściągając ze mnie szlafrok.
Pchnął mnie na łóżko i po chwili znalazł się nade mną.
-Masz coś pod tą koszulą nocną? – zapytał przesuwają ręką coraz wyżej wzdłuż mojej nogi.
Pokręciłam przecząco głową, bo nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Uśmiechnął się i wpił w moje usta.
-Jesteś piękna – powiedział wsuwając rękę pod cienki materiał.
Zadrżałam.
-Dzisiaj na spokojnie, tak, bo mamy za ścianą rodzinę? – zaśmiał się cicho – Ostatnio było chyba z serii ‘uważaj, bo zrobię ci krzywdę’.
Uśmiechnęłam się lekko.
-Ciągle masz na sobie ubrania – powiedziałam głosem bardziej zachrypniętym od pożądania niż chciałam, ale nic nie mogłam poradzić na to jak Justin na mnie działał.
Jego twarz rozjaśnił szeroki, łobuzerski uśmiech.
-No właśnie się zastanawiam dlaczego mnie nie rozbierasz.
Moje ręce powędrowały do zapięcia jego koszuli, a on zaczął mnie wszędzie dotykać.
-Rozpraszasz mnie – odezwałam się, kiedy nie mogłam rozpiąć nawet pierwszego guzika.
Roześmiał się, ujął moje dłonie i poniósł je do ust, po czym pocałował.
-Czym cię rozpraszam? – zapytał niewinnie, przyciskając mocno swoje ciało do mojego.
Jęknęłam.
Uśmiechnął się.
-Okey, to spróbuj teraz – powiedział.
Znowu sięgnęłam do zapięcia jego koszuli, a on zaczął podciągać moją krótką koszulę nocną.
-Nie ruszaj! – odepchnęłam jego ręce oddychając głęboko – Przez ciebie cała się trzęsę. Czy mógłbyś łaskawie pozwolić mi się na chwilę uspokoić, żeby rozpiąć tę koszulę?
Zaśmiał się.
-Nie – pocałował mnie namiętnie.
-To nie – zepchnęłam go z siebie udając obrażoną i odwróciłam się do niego tyłem.
Chociaż go nie widziałam po prostu czułam, że się uśmiecha.
-Kocham się z tobą droczyć, Jenny – przytulił mnie i siłą przekręcił w swoją stronę – Pomogę ci z tą bluzką – rozpiął pierwszy guzik – Widzisz? Łatwe. Nie raz to robiłaś.
Nie powstrzymałam śmiechu, a on nie przestawał się uśmiechać. Sięgnęłam do jego koszuli, ale on zaczął wsuwać ręce pod moją koszulę nocną. Rozpięłam drugi guzik, ale dalej mi nie szło.
-Mówisz, że nie dajesz rady, bo podniecam cię coraz bardziej, bo jestem taki, piękny seksowny i gorący?
Parsknęłam śmiechem i uderzyłam go w ramię.
-Nie bij, bo się zemszczę jak już mnie rozbierzesz, śliczna – zagroził.
Nie dałam rady stłumić jęku kiedy poczułam jego usta na swoim udzie.
-Jak tam ci idzie, kochanie? – zapytał pociągając moją koszulę nocną coraz wyżej.
-Nie ruszaj się! – zastygł w ruchu i zaczął się śmiać – Mam wrażenie, że za dobrze się dziś bawisz – powiedziałam niezadowolona szarpiąc jego koszulą podczas odpinania ostatnich guzików.
-A to źle? – zajrzał w moje oczy uśmiechając się cwaniacko – Uważaj, bo porwiesz.
Pociągnęłam mocno za koszulę, aż dało się słychać dźwięk rwanego materiału.
-Już nie żyjesz – powiedział mrużąc niebezpiecznie oczy.
Uśmiechnęłam się i pociągnęłam mocniej koszulę rwąc ją dalej.
Justin złapał mocno moje ręce jedną dłonią, po czym drugą zaczął rozpinać zamek w spodniach.
-Zaraz zobaczysz jak kończą niegrzeczne dziewczynki rwące ulubione koszule swoich ukochanych - powiedział patrząc mi w oczy.
Zalała mnie fala gorąca.


Obudziłam się przytulana przez Justina. Dawno nie czułam się tak cudownie. Znowu było dobrze. Miałam przy sobie Jusa i Drew. Nic więcej nie było mi potrzebne do szczęścia.
-Porwałaś mi koszulę – wypomniał zaspanym głosem, muskając moją szyję.
-A ty mnie okłamałeś.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
-Mówiłeś, że będzie spokojnie.
Roześmiał się.
-Ale zaistniały nieprzewidziane okoliczności – przyiągnął mnie do siebie jeszcze bliżej. Musnął moje usta. Spojrzał mi w oczy i pogładził po policzku.
-Kocham cię, Jenny – powiedział uśmiechając się czule.
-Ja ciebie też – pocałowałam go – Powiesz mi o czym rozmawiałeś tak długo z oficerem Hendersonem?
Jus nie odpowiedział, tylko wsunął swoją rękę pod porwaną koszulę, którą jakimś cudem miałam na sobie.
-Ale najpierw zabierz rękę, bo nie dam rady słuchać – powiedziałam.
Zaśmiał się, ale nie zrobił tego o co prosiłam. Gładził moje plecy.
-Na razie za wiele nie wiem – powiedział wymijająco.
-To powiedz mi tyle ile wiesz.
Nie był za bardzo entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu.
-Jenn, ale jesteś w ciąży. Nie chcę cię denerwować, ani martwić. Po co ci te informacje?
-Bo chcę wiedzieć co działo się z moim synem – powiedziałam ostro, a on mnie pocałował.
-Nie złość się, Jenny. Później ci powiem – obiecał.
Wyrwałam się mu i wstałam szybko z łóżka.
-Tarzać się po pościeli ze mną pół nocy możesz, ale jak chcę porozmawiać o poważnych rzeczach to nie raczysz mi niczego powiedzieć? – powiedziałam zła.
-Jenny…
-Oj, spadaj – poszłam szybkim krokiem do łazienki i weszłam pod prysznic.
Obiecałam sobie, że dowiem się wszystkiego czy Justinowi się to potoba, czy nie.
Usłyszałam, że ktoś próbuje otworzyć drzwi.
-Zamknęłaś się na klucz? – usłyszałam jego zawiedziony głos.
-Sam przypominasz mi, że jestem w ciąży i powinnam o siebie dbać, a ty w łazience stanowisz zagrożenie.
Zaśmiał się cicho.
-Ale ja o ciebie zadbam, tylko otwórz – usłyszłam jego zmysłowy głos.
-Nie.
-Jenn – jęknął.
-Nie rozmawiam z panem, panie Bieber. Dopóki nie powiesz mi co wiesz o porwaniu Drew.
-Ale…
-Nie to nie.
Jus jeszcze przez chwilę stał przy drzwiach, po czym usłyszałam jego oddalające się kroki.
Bez łaski. Sama sobie poradzę.


Justin tego dnia znowu zniknął tuż po śniadaniu, a wrócił dopiero wieczorem. Tym razem po powrocie nie pozwoliłam mu się dotykać i zagroziłam, że jak nie zostawi mnie w spokoju to będzie spał na kanapie. Poskutkowało, ale i tak niczego tym nie osiągnęłam. Widocznie nie robił na nim zbytniego wrażenia fakt, że jestem na niego zła i dalej nie chciał mnie wtajemniczać w przebieg śledztwa. Z Drew też nie dało się rozmawiać. Zamknął się w sobie i nawet psychologowi trudno było do niego dotrzeć. Chociaż jeszcze wczorajszy dzień był chyba najszczęśliwszym dniem w moim życiu, dziś nie było już ani trochę kolorowo. Całe zmęczenie ostatnich dni zaczęło o sobie przypominać. Część rodziny już od nas pojechała, wróciła do swoich obowiązków. Została tylko mama i Pattie. Nie miałam ochoty nawet z nimi rozmawiać. Chciałam wiedzieć co działo się z moim synem i co wywarło na niego taki straszny wpływ, że tak zmienił się przez raptem kilka dni. Psycholog obiecał, że jego uraz minie i to niedługo, ale ja po prostu chciałam wiedzieć. Dlaczego Justin nie mógł tego zrozumieć, że kiedy nie wiem to denerwuję się jeszcze bardziej? Ale weź tu spróbuj mu coś wytłumaczyć. Gdy leżałam tak razem z nim w łóżku, odkręcona do niego tyłem doszłam do wniosku, że od niego na pewno niczego się nie dowiem. Postanowiłam, że jutro sama pójdę do Hendersona. Miałam wielką nadzieję, że chociaż on wykaże się większym zrozumieniem niż Justin.


Obudziłam się płacząc w ramionach Justina, który szeptał, że to tylko sen i gładził moje włosy. Miałam zamiar się mu wyrwać, ale zamiast tego wtuliłam się w niego jeszcze mocniej, ale przestałam płakać. Nie miałam pojęcia co mi się śniło. Nie pamiętała ani najmniejszego fragmentu snu. Totalna pustka.
Poczułam, że Jus muska mój policzek.
-Już dobrze, Jenny? – zapytał szeptem.
Skinęłam głową, nie wiedząc czy dostrzeże to w ciemności.
Chyba zobaczył.
-To dobrze. Nie martw się niczym, kochanie. Co ci się śniło? – zapytał i pocałował czule moje usta.
-Nie pamiętam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Bieber pogładził delikatnie mój policzek.
-Może to i lepiej. A teraz śpij śliczna – jego ostatnie słowa słyszłam już z oddali zanużając się z powrotem w krainę snów.


-Dzień dobry. Czy mogłabym widzieć się z oficerem Hendersonem? – następnego dnia wstałam jeszcze przed Justinem i skierowałam swoje kroki do komisariatu, chociaż miałam nadzieję, że już nigdy nie będę musiała się tam pokazywać.
-A jest pani umówiona? – młody policjant zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Nie, ale…
-W takim razie musisz poczekać. Usiądź, a ja zapytam Hendersona czy ma czas – powiedział i poszedł w kierunku (jak mi się zdawało) gabinetu oficera. Po kilku minutach wyszedł i skinął mi, że mogę tam wejść. Weszłam, a serce waliło mi nerwowo.
-Witam pani Bieber. Co panią tu sprowadza? Jestem umówiony z pani mężem na 12:30 – usłyszałam głos Hendersona dochodzący zza ogromnego biurka.
-Dzień dobry – odpowiedziałam zamykając za sobą drzwi, ale nie podchodząc do niego bliżej – Wiem, że jest pan z nim umówiony, a przyszłam, bo chciałam się czegoś dowiedzieć. Justin nie chce mi niczego powiedzieć…
-Usiądź, dziecko – powiedział wskazując na fotel, który stał przed jego biurkiem. Nagle z 'pani' stałam się 'dzieckiem'. Poczułam się trochę jak u dyrektora, ale wykonałam polecenie.
-A więc Bieber nie chcę się z tobą podzielić żadnymi informacjami na temat porwania? Nie, nie jestem zdziwiony ani trochę. Mówił mi, że jesteś w ciąży i że nie można cię dodatkowo stresować.
-Pieprzony Jus – syknęłam – Dlaczego nikt nie może zrozumieć tego, że jak nie wiem to denerwuję się jeszcze bardziej?!
-Spokojnie – oficer uśmiechnął się dobrodusznie – Ile masz lat dziecinko?
-19 – powiedziałam opuszczając wzrok.
-Masz 19 lat; trzyletniego synka, który niedawno zaginął, ale został odnaleziony, drugie dziecko w drodze; męża i na pewno dużo więcej rzeczy, o których każda zwykła dziewiętnastolatka myśli, że to odległa przyszłość…
-Nie przyszłam tu, żeby pan analizował moje życie – powiedziałam ostro – Chcę po prostu dowiedzieć się co działo się z Drew.
-Justin chyba za dobrze cię zna. Powiedział, że jeśli przyjdziesz to mam cię jakoś umiejętnie spławić.
Poczułam jak coś się we mnie gotuje.
-Nie widzę, żeby pan to robił – powiedziałam chłodno.
-Jenn, nie musisz być od razu do mnie tak bojowo nastawiona. Ani razu nie powiedziałem, że ci nie powiem.
-A powie pan? – spojrzałam na niego błagalnie.
Chwilę patrzył na mnie w zadumie.
-O ile jesteś pewna, że jako dziewiętnastoletnia dziewczynka jesteś w stanie udźwignąć tyle ile wiemy.
Zawahałam się tylko przez chwilę.
-Jestem pewna – zapewniłam.
-A więc... Mówi ci coś nazwisko Sparks?

________________________________
Co sądzicie ? <3 Dziękuję za wszystkie komentarze ;* Im jest ich więcej pod rozdziałem, tym większą mam motywację do dodania nowego ;) Obiecuję, że na innych blogach też wkrótce ukażą się NN <3

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

II rozdział 19


  Jest piątek 13. W sumie nie wiem po co o tym wspominam… Jest wieczór i mija już trzeci dzień od porwania Drew’a… Boję się. Cholernie się boję. Naprawdę wolę nie myśleć. O niczym. Bo wszystko sprowadza się do myślenia o Drew’ie, a to zabija mnie od środka. Zjechała się już do nas chyba cała rodzina. Wszyscy oprócz Justina próbują mnie pocieszać, rozweselać i nie zdają sobie sprawy z tego, że wtedy odczuwam ból jeszcze bardziej… Ale nie mam im tego za złe. Dziś z rana przyjechała mama. Bez taty. Nie rozmawiałam z nim od jakiegoś roku. I dobrze. Jeśli nie interesuje go los mojego dziecka, to zamierzam nie rozmawiać dalej. Kilka godzin temu przyjechał również Jake ze swoją dziewczyną, którą bardzo lubię, ale chwilowo nie mogłam na nią patrzeć. Z resztą jak na wszystkich…
Justin wszedł do sypialni, w której leżałam od jakichś… Nie mam pojęcia ile. Straciłam rachubę czasu.
Spojrzał na mnie smutno i nic nie mówiąc położył się obok mnie. Przyciągnął mnie lekko do siebie, a ja przytuliłam się do niego.
-Jak się czujesz, śliczna? – zapytał zaglądając w moje zaczerwienione od ciągłego płaczu oczy – Jak powiesz, że dobrze, to cię uderzę, chociaż jeszcze nigdy nie podniosłem ręki na żadną kobietę – zagroził zanim zdążyłam otworzyć usta.
Uśmiechnęłam się lekko
-A więc… Beznadziejnie – odpowiedziałam wzdychając.
-A to ‘beznadziejnie’ odnosi się do samopoczucia, czy do stanu zdrowia, czy może do tego i tego?
-Do samopoczucia…
-A jak się czujesz?
-W porządku…
Bieber uniósł groźnie brwi.
-Bywało gorzej – wymusiłam uśmiech.
Justin podniósł się lekko i nachylił nade mną. Musnął delikatnie moje usta i pogładził policzek, a moje całe ciało przeszedł dreszcz. Zauważył to i się uśmiechnął.
-Podoba mi się jak na mnie reagujesz – pocałował mnie długo i przeciągle – Kocham cię, Jenny… – powiedział znowu muskając moje usta
-Ja ciebie też, Jus – wyszeptałam zatracając się całkowicie w tym jak działał na mnie dotyk jego ust i ciała.
Po kilku minutach pieszczot Bieber odsunął się lekko ode mnie.
-Obawiam się, że na tym koniec, bo chociaż chętnie bym się do ciebie dobrał, żono moja droga, w naszym domu jest co najmniej dwie trzecie naszej rodziny… - skrzywił się Biebs.
Zaśmiałam się.
-Dzięki, że jesteś, Jus… - powiedziałam. W myślach dodałam ‘czasem’…
Bieber spojrzał mi w oczy.
-Nie ma sprawy… Przepraszam, że tak żadko… - powiedział, jakby czytając w moich myślach.

3 lata wcześniej

-Co tam, Jenny? – odebrałam telefon od Justina, który był w trasie. Dziś był jej ostatni dzień.
-Jest dobrze, poza tym, że prawie wszyscy nauczyciele z ‘kochanym’ typem od biologii na czele się na mnie wyżywają i że tak za tobę tęsknię, że nie potrafię myśleć o niczym innym niż dzisiejsze spotkanie z tobą…
-Jesteś w szkole, Jenn?
-Tak – zdziwiłam się trochę, że nic nie odpowiedział na moje użalanie się nad sobą. Może się już przyzwyczaił? W końcu byłam już w ósmym miesiącu ciąży, ale nadal uczęszczałam na zajęcia. Nie chciałam zrobić sobie za dużo zaległości, a fizycznie byłam w stanie do niej chodzić, bo czułam się w sumie dobrze. Gorzej było z psychiką, po której jeździli mi nauczyciele i większość uczniów.
-A możesz się urwać?
-Że co?! – podniosłam głos, a kilka osób stojących niedaleko mnie na przerwie, spojrzało w moją stronę.
Bieber się roześmiał.
-Chciałem ci zrobić niespodziankę. Jestem w Stratford, Jenny. Dasz radę urwać się z lekcji czy spotkamy się po? O której kończysz?
-Już idę. Powiem, że źle się czuję. Podjedziesz po mnie pod szkołę?
-Już tam jestem, mała. Czekam.
Rozłączyłam się i stłumiłam wybuch radości. Przywołałam na twarz zbolały wyraz i bez większych problemów opuściłam szkołę. Justin stał przy samochodzie i uśmiechał się do mnie szeroko.
-Nie widzieliśmy się niecały miesiąc, a twój brzuch trochę… urósł – Bieber zrobił wielkie oczy i uśmiechnął się rozbawiony – Nawet bardzo trochę.
Przytulił mnie do siebie i pocałował przeciągle, po czym pomógł wsiąść do samochodu.
-Nareszcie jesteś – powiedziałam cicho, kiedy wyjeżdżaliśmy ze szkolnego parkingu.
-We własnej osobie – zamiast patrzeć na drogę, co chwilę zerkał na mnie, nie przestając się uśmiechać – Nawet nie wyobrażasz sobie jak mi ciebie brakowało, śliczna... – położył jedną rękę na mojej nodze.
Trochę obawiałam się tego, czy dojedziemy na miejsce w jednym kawałku, kiedy Jus prowadzi jedną ręką, przy tym nie poświęcając za dużo uwagi drodze, ale nic nie mówiłam. Wiedziałam, że jest dobrym kierowcą.
-Gdzie jedziemy? – zapytałam go w pewnym momencie.
-Hotel – spojrzał mi łobuzersko w oczy, a ja poczułam motyle w brzuchu.
-Na ile zostajesz?
-Na pewno do twojego porodu i potem tyle ile będę mógł.
Uśmiechnęłam się do niego. Miałam nadzieję, że będzie mógł jak najdłużej.
Nie widzieliśmy się miesiąc, ale ja też zauważyłam zmianę w jego wyglądzie.
Schudł i był stanowczo przepracowany… Martwiłam się o niego, ale nie chciałam nic na ten temat mówić, bo zawsze wynikały z tego kłótnie, a ja ostatnio nie byłam w nastroju do kłótni. Zaszła też w nim druga zmiana, którą zauważyłam dopiero kiedy dokładnie się mu przyjrzałam… Przestałam myśleć gdy poczułam, że muska palcami moje udo i przesuwać rękę nieznacznie w górę i w dół.
Dojechaliśmy pod hotel. Justin oficjalnie był jeszcze dzisiaj w trasie, dlatego za bardzo nie przejmował się paparazzi, ale pomimo wszystko jak najszybciej i jak najbardziej niezauważeni (na tyle, na ile niezauważona może przejść nastolatka podchodząca pod dziewiąty miesiąc ciąży i sławny piosenkarz, a więc… no, ‘bardzo’ niezauważeni) przemknęliśmy do pokoju hotelowego, który zarezerwował wszcześniej Justin. Na szczęście z dotarciem nie mięliśmy problemów, bo stanowcza większość osób, które mogłoby być nami jakoś szczególnie zainteresowane, było w tym czasie w szkole lub pracy.
-Nawet sobie nie wyobrażasz jak tęskniłem – zamruczał Justin wpijając się w moje usta i kładąc obie ręce na moim brzuchu. Nagle poczułam skurcz i jęknęłam z bólu.
Bieber spojrzał na mnie przerażony.
Poczułam kolejny skurcz i z bólu aż się skuliłam przykucając.
-To chyba już – powiedziałam krzywiąc się z bólu i śmiejąc się na przemian.
-Jenn, czemu do cholery się śmiejesz? – zapytał zdenerwowany, ale też nie powstrzymał rozbawionego uśmiechu.
-Nie mam pojęcia – zaśmiałam się i po chwili krzyknęłam z bólu.
-Chodź, jedziemy – twarz Biebera znowu przybrała poważny wyraz.
Pomógł mi się podnieść i podtrzymywał mnie mocno w drodze do samochodu. Pomógł mi wsiąść i ruszyliśmy.
Jechał na pewno niezgodnie z przepisami, ale nie mogłam go za to winić. Szpital nie był daleko, ale też wcale nie tak blisko.
Co jakiś czas skurcz zginał mnie w pół i prawie nic naokoło do mnie nie docierało. Słyszałam, że Justin dzwoni do mojej mamy, a później do brata, ale nie słuchałam tego co mówi, bo za bardzo się denerwowałam porodem i powstrzymywałam chore wybuchy śmiechu. W sumie ta cała sytuacja bardzo mnie bawiła. Wszystko działo się tak szybko, że, kiedy było już po, nie mogłam sobie przypomnieć tego kiedy przyjechałam do szpitala, ani jak dałam radę tam dojść. Chwilę po nas, do szpitala przyjechała moja mama i brat. Zabolało mnie to, że ojciec nie raczył się zjawić…
-Czy ona rodzi? – zapytał Justin lekarza, żeby się upewnić, a ja w tym momencie krzyknęłam głośno.
-Tak. Strasznie szybko to nastąpiło. Nie czuła pani żadnych skurczów wcześniej?
-Żadnych – powiedziałam z zagryzając zęby z bólu.
-Będzie dobrze – Bieber położył swoją dłoń na mojej i splótł ze sobą nasze palce – Kocham cię, Jenny – powiedział patrząc mi w oczy.
Odpowiedź uniemożliwił mi kolejny cholernie mocny skurcz.


-Jenn, Justin? – do pokoju weszła Ann, poprzedzając swoje pojawienie się pukaniem – Dzwonił oficer policji i chce, żebyście zjawili się zaraz na posterunku.
Poczułam jakby przez kilka sekund zatrzymały się wszystkie moje akcje życiowe. Zachwiałam się wstając z łóżka.
Bieber spojrzał na mnie zaniepokojony, pomagając mi złapać spowrotem równowagę.
-Musisz pójść do lekarza – powiedział mi na ucho, kiedy szliśmy za rękę do samochodu.
Pokręciłam przecząco głową.
-To nie było pytanie – ścisnął mocniej moją dłoń.
Wsiedliśmy do samochodu, oznajmiając wcześniej wszystkim zainteresowanym członkonom rodziny, że oficer chciał widzieć się ze mną i z Justinem, nie z nimi i lepiej, żeby zostali w domu. Najtrudniej było to wytłumaczyć mamie, ale w końcu jakoś się nam udało. Nie chciałam, żeby z nami jechali.
-Denerwujesz się? – zapytał Justin przerywając ciszę.
Dopiero tera zauważyłam, że swoim zwyczajem trzyma jedną rękę na mojej nodze. Wszystko co się działo docierało do mnie z trudem, a może po prostu nie chciałam niczego do siebie dopuszczać…
-Żartujesz sobie? Cholernie się boję – odpowiedziałam słabym głosem.
-Będzie dobrze – obiecał Justin i krótko spojrzał mi w oczy. Było to na tyle długo, że zdołałam wyczytać z nich to samo przerażenie co u siebie.
-Obiecujesz? – zapytałam cicho, tłumiąc łzy napływające mi do oczu.
-Obiecuję – powiedział pewnym głosem.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce żadne z nas nie miało ochoty wysiadać.
W końcu Justin się podniósł i po dżentelmeńsku otworzył mi drzwi, żebym mogła wyjść. Robił tak zawsze, a ja nawet już nie zauważałam tych niektórych drobnych gestów, które zachwyciłyby niejedną dziewczynę.
-Ślicznie wyglądasz – powiedział mi szeptem do ucha, obejmując mnie od tyłu – Będzie dobrze. Nie bój się.
Jego bliskość dodał mi otuchy, ale i tak byłam przerażona jak jeszcze nigdy w życiu. Czy znaleźli Drew? Jeśli tak to martwego czy żywego? Poczułam jak z nerwów i dozgonnego przerażenia skręca mi się żołądek. Miałam ochotę wyrwać się Justinowi i uciec stąd jak najdalej. Powstrzymywał mnie tylko jego mocny uścisk. Weszliśmy na posterunek policji. Kiedy zobaczyłam oficera Hendersona miałam ochotę uciekać jeszcze bardziej niż kilka sekund temu. Mężczyzna nic nie powiedział tylko podał nam zgiętą na pół kartkę. Justin ją rozłożył i zaczął czytać, ale ja nie byłam w stanie, bo w oczach miałam pełno łez, a do tego kręciło mi się w głowie.
-Okup? – zapytał lekko zażenowany Justin, ale można było wyczuć w jego głosie swego rodzaju ulgę.
-Czy Drew żyje? – zapytałam wpatrując się w mojego męża.
Justin pogładził mnie po policzku i skinął potakująco głowę.
-Chcą za niego cholernie dużo kasy, ale to nic. Dobrze, że żyje. To jest najważniejsze.
Poczułam jak wszystkie najgorsze emocje ze mnie opadają. Wtuliłam się w Justina i wybuchłam głośnym szlochem.

Podali mi jakąś tabletkę na uspokojenie i teraz siedziałam z boku i przysłuchiwałam się rozmowie Biebsa z policjantem.
-Nie wiem jaki to wszystko ma sens, panie Bieber… - mówił zafrasowany Henderson – Kartka o okupie została wrzucona do mojej skrzynki na listy… Ktoś musiał wiedzieć, że zajmuję się pańską sprawą… Pozostaje również, choć myślę, że niewielka, możliwość, że to jakiś głupi żart zafundowany przez jakiegoś antyfana. Mówię niewielka, bo o tej sprawie się nie mówi; paparazzim nie udało się do niej dobrać. Bardzo się pan o to postarał i naprawdę stanowcze minimum wie o porwaniu pańskiego syna. Porywacz napisał tutaj, że najpierw chce dostać pieniądze, a później odsawi gdzieś dziecko i napisze nam w jakim miejscu… Panie Bieber, to wszystko nie ma sensu. Dlaczego wysłał kartkę mi - oficerowi?
Justin siedział wyprostowany i patrzył to na Hendersona, to na zapisaną kartkę.
-Również nie widzę w tym sensu… - powiedział po chwili wahania – 8 mln dolarów… - wypuścił z siebie powietrze – Oddałbym każde pieniądze za mojego syna, tylko chciałbym jeszcze wiedzieć czy na pewno go odzyskam… całego.
-Może nie powinienem mówić państwu o tej kartce, tylko najpierw wszcząć poszukiwanie…
-Nie, to nie prawda. Dobrze, że nam pan powiedział. Myślę, że ja i żona będziemy mogli chociaż minimalnie mniej bać się o nasze dziecko – Justin spojrzał na mnie, a ja spróbowałam się do niego uśmiechnąć.
Nagle przez drzwi wejściowe wbiegł zdyszany policjant.
-Mamy to dziecko! – krzyknął.
Zerwałam się z miejsca i nie patrząc na nikogo wybiegłam na zewnątrz. Zaczęłam rozglądać się naokoło i zobaczyłam Drewa prowadzącego przez drugiego policjanta. W moich oczach pojawiły się łzy, a na ustach ogromny, szczery uśmiech. Od chłopca dzielił mnie spory kawałek drogi, dlatego nie myśląc nad tym co robię, zrzuciłam z nóg szpilki i pobiegłam do niego boso. Kiedy do niego dobiegłam, porwałam go na ręce i przytuliłam najmocniej jak potrafiłam.
-Drew, Drew – mówiłam płacząc, wtulając twarz w jego mięciutkie włosy.
-Mamuś, nie płać – powiedział głaszcząc mnie po głowie, co wzmogło jeszcze bardziej mój płacz.
Po chwili przybiegł do nas Justin, z rozbawieniem patrząc na moje porzucone szpilki. Przytulił mnie i Drewa i przez dłuższy czas staliśmy objęci.
-Może niech państwo wejdą do środka, bo ludzie zaczęli już robić zdjęcia – odezwał się jeden z policjantów.
W tym momencie nie obchodziło mnie to ani trochę, ale w końcu poszliśmy za mądrą sugestią policjanta.
Kiedy weszliśmy spowrotem na posterunek policji, przyjrzałam się mojemu synkowi. Wyglądał na zmęczonego i miał na policzku paskudne zadrapanie.
-Drew, kochanie, gdzie byłeś? Co się stało? – mówiłam płacząc i przytulając go do siebie bardzo mocno.
-Oń powiedział, zie nie mogię powiedzieć, bio wam cioś źjobi – powiedział z szeroko otwartymi i poważnymi oczami.
Łzy płynęły po moich policzkach strumieniami, a mój synek ocierał je delikatnie.
-Mamuś, nić mi nie jeśt – powiedział całując mnie w policzek.
-Jenny – Justin trochę siłą podniósł mnie z kucek i przytulił do siebie – Weź Drewa i jedź do domu, dobrze? – powiedział gładząc mnie po plecach – Pan Henderson przed chwilą obiecał mi, że przydzieli wam kogoś do odwozu.
Skinęłam posłusznie głową i łapiąc mojego synka za rękę poszłam za wysokim policjantem.
-To coraz bardziej nie ma sesnu – były to ostatnie słowa, które usłyszałam w tym budynku. Miałam nadzieję nigdy już nie będę musiała tam wracać.
Wsiedliśmy do policyjnego samochodu i ruszyliśmy w kierunku naszej posiadłości. Nie puszczając Drewa ani na chwilę zaczęłam myśleć o Justinie. Na tyle na ile byłam w stanie myśleć… Dużo bardziej zaangażował się w sprawę odnalezienia naszego syna niż ja, wiedział więcej. Ja byłam w takim stanie, że nie nadawałam się do niczego… Ale i tak nie rozumiałam dlaczego przestępca najpierw pisał list o okupie, a później oddał nam Drewa… W sumie to nie wiedziałam nawet jak znaleźli mojego synka… Zamierzałam się wszystkiego dowiedzieć, ale w swoim czasie. Teraz, moim największym marzeniem było znalezienie się w domu i upewnienie się, że znalezienie Drewa, nie jest tylko pięknym snem.

_____________________
Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale przez ten czas moje życie przechodziło lekki rozpierdol... ;P Jakoś się ogarnęłam i już jest ok. Teraz postaram się pisać i trochę Wam wynagrodzić ten czas przez który musieliście czekać ;* Co sądzicie o tym rozdziale ?